Wiele razy zabierałam się do recenzji tego filmu, bo to jeden z moich ulubionych...
"Głową w mur" Fatiha Akina. Już pierwsza scena filmu, w której główny bohater próbuje popełnić samobójstwo rozbijając się samochodem o betonowy mur - jest bardzo sugestywna, ponieważ przez cały czas trwania filmu zdajemy sobie sprawę z samodestrukcyjnej osobowości bohaterów, którzy w jakiejś rozpaczy i bezsensowności życia próbują ocalić coś cennego, przez zatracenie się w życiu, próbują poczuć jego prawdziwy smak...nawet jeśli pozostawi po sobie gorycz. Smutek jest wpleciony w fabułę filmu i doskonale podkreśla go także rewelacyjna muzyka.
Cahit Tomruk jest czterdziestoparoletnim tureckim imigrantem mieszkającym w Niemczech, nierzadko topi swoje smutki w alkoholu, przesiadując w podrzędnych barach i wdając się w pijackie burdy. Sibel to dwudziestoparoletnia Turczynka, której rodzina także wyemigrowała do Niemiec, bohaterka za wszelką cenę próbuje wydostać się spod zależności od swojej tureckiej rodziny, która krytycznym okiem patrzy na jej wybryki. Spotykają się w szpitalu psychiatrycznym po nieudanych próbach samobójczych. Tam Sibel wpada na pomysł, by razem stworzyli fikcyjne małżeństwo, które uchroni ją od kontroli i konserwatyzmu rodzinnego - przedstawia tę propozycję Cahitowi...
W filmie pokazanych jest wiele skrajności, z jednej strony maska jaką nakłada na każdego rodzinna tradycja, obyczaje i wyznanie, jest tak samo fałszywa jak liberalizm nowoczesnego życia, gdzie brak zasad i barier również potrafi doprowadzić człowieka do tragedii. Jak pokazują dalsze losy bohaterów, żadna z tych postaw nie okazuje się trafiona.
Film ujmuje brakiem banalności, wspaniale i z poczuciem humoru opisana historia miłości między dwojgiem zagubionych w świecie ludzi...Doskonale zagrane role aktorskie (Sibel Kekilli i Birola Ünela), aż elektryzujące napięcie pomiędzy bohaterami, na długo zapada w pamięć. Doskonałe kino. Gorąco polecam!
Jeszcze mały smaczek z filmu...jedna z moich ulubionych motywów muzycznych:)
czwartek, 30 grudnia 2010
niedziela, 26 grudnia 2010
chorutka moja dusza
Święta chorutkie...traktuję je jako samooczyszczenie po całym roku. Całe dnie w łóżku, z Murakamim;) jak śpiewał Wojciech Waglewski:
Nie ważne te święta, całe to bieganie. Ważne co we mnie, a we mnie wojna i spokój, siedzą obok siebie, i głaszczą się wzajemnie.
Troszkę przeleżę, troszkę się poszarpię z myślami, przeznaczonymi do eksmisji. Potem cisza. Murakami. Znowu jakieś wspomnienie przebiegnie przez głowę, jakiś detal. SZALEŃSTWO jest w nas.
Marcela Serrano w swojej cudnej książce " Antigua, moja miłość" pisała:
"dziś niedziela - pierdole, się nie golę!"Tak właśnie się dziś czuję. Chcę zapomnieć o wszystkim co poza mną. Zagłębić się w tu i teraz, w bezsensownych zajęciach, lub gapieniu się w sufit.
Nie ważne te święta, całe to bieganie. Ważne co we mnie, a we mnie wojna i spokój, siedzą obok siebie, i głaszczą się wzajemnie.
Troszkę przeleżę, troszkę się poszarpię z myślami, przeznaczonymi do eksmisji. Potem cisza. Murakami. Znowu jakieś wspomnienie przebiegnie przez głowę, jakiś detal. SZALEŃSTWO jest w nas.
Marcela Serrano w swojej cudnej książce " Antigua, moja miłość" pisała:
"W piekle nie ma już ani jednego diabła. Wszystkie schowały się w mojej głowie."
Etykiety:
Antiqua moja miłość,
cytat,
Marcela Serrano,
myśli,
Wojciech Waglewski
środa, 22 grudnia 2010
UWAGA: pożądanie!
Jako kobieta - jestem niedostatecznie wyrachowaną manipulantką. Potrafię zagrać we flirciane gierki, ale niestety nigdy nie zachowam dystansu do końca. Bo we flircie jest zawsze element zainteresowania i akceptacji, a dla kobiety, to już początek do zaistnienia prawdziwego uczucia...
Mężczyzna zaczyna tylko wtedy, gdy widzi szansę na osiągnięcie celu. Nigdy nie będzie zasłaniał się szczytnymi pobudkami...W tym wszystkim: mężczyzna, choć zdeterminowany do osiągnięcia celów, w jakiś sposób bezbronny w czytelności powodujących nim intencji...pozostaje ciągle ZWYCIĘSKO panem sytuacji, ponieważ jego przewaga polega na DYSTANSIE, którego nam kobietom, rzecz jasna brakuje!
Kiedy w grę wchodzą uczucia, gubimy się i plączemy we własnych zasadzkach, wyrafinowane potrafimy być tylko wtedy, kiedy przedmiot naszych rozgrywek pozostaję nam trochę obojętny;)Jest to wielka tajemnica kobiecej psyche. O ile mężczyzna nie potrafi udawać intencji, o tyle kobieta, nie będzie swych celów nigdy wyjawiać.
Moi drodzy mężczyźni, którzy jesteście nieszczęśliwie zakochani w kobiecie, która nie potrafi się zdecydować między miłością do dwóch mężczyzn...nie wierzcie jej! Może Was zwodzi...jeżeli chcecie być szczęśliwi, zapomnijcie o niej.
Za to możecie być prawie pewni, że większość kobiet boi się porażki i braku stabilizacji, więc nawet, gdy wierzą w swoje "niezwykłe" uczucia, nie zdecydują się na rewolucję!:(
I jeszcze jedno: zdecydowany mężczyzna potrafi zawojować każdą kobietę, wystarczy tylko wziąć jej los w swoje ręce, i pokazać, że z nim będzie zawsze BEZPIECZNA!:)
Grabaż potrafił o tym śpiewać..."Stąpamy we dwoje po niepewnym gruncie".
Mężczyzna zaczyna tylko wtedy, gdy widzi szansę na osiągnięcie celu. Nigdy nie będzie zasłaniał się szczytnymi pobudkami...W tym wszystkim: mężczyzna, choć zdeterminowany do osiągnięcia celów, w jakiś sposób bezbronny w czytelności powodujących nim intencji...pozostaje ciągle ZWYCIĘSKO panem sytuacji, ponieważ jego przewaga polega na DYSTANSIE, którego nam kobietom, rzecz jasna brakuje!
Kiedy w grę wchodzą uczucia, gubimy się i plączemy we własnych zasadzkach, wyrafinowane potrafimy być tylko wtedy, kiedy przedmiot naszych rozgrywek pozostaję nam trochę obojętny;)Jest to wielka tajemnica kobiecej psyche. O ile mężczyzna nie potrafi udawać intencji, o tyle kobieta, nie będzie swych celów nigdy wyjawiać.
Moi drodzy mężczyźni, którzy jesteście nieszczęśliwie zakochani w kobiecie, która nie potrafi się zdecydować między miłością do dwóch mężczyzn...nie wierzcie jej! Może Was zwodzi...jeżeli chcecie być szczęśliwi, zapomnijcie o niej.
Za to możecie być prawie pewni, że większość kobiet boi się porażki i braku stabilizacji, więc nawet, gdy wierzą w swoje "niezwykłe" uczucia, nie zdecydują się na rewolucję!:(
I jeszcze jedno: zdecydowany mężczyzna potrafi zawojować każdą kobietę, wystarczy tylko wziąć jej los w swoje ręce, i pokazać, że z nim będzie zawsze BEZPIECZNA!:)
Grabaż potrafił o tym śpiewać..."Stąpamy we dwoje po niepewnym gruncie".
wtorek, 21 grudnia 2010
NAJ-bliższe spotkania
Haruki Murakami w "Kafce nad morzem" cytuje takie zdanie z Czechowa:
Cały czas poszukiwałam tego właśnie określenia dla intrygujących mnie zdarzeń, spotkań z ludźmi, które trudno zdefiniować...a które wciąż absorbowały mnie swoją genezą.
W życiu każdego pojawia się moment, w którym zastanawia się nad sensem doświadczanych okoliczności. Wiemy, że wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej, gdybyśmy byli innymi ludźmi, w innym miejscu, posiadali inne priorytety i inne fobie...
Nurtowały mnie szczególnie niewyjaśnione spotkania z ludźmi, którzy gdzieś wcześniej istnieli w moim życiu niezauważeni, albo tylko przebijali się w mojej podświadomości pod stemplem nazwiska, imienia, zajęcia...
...do czasu, kiedy nagle moje drogi, i ich drogi skrzyżowały się, jak po otwarciu jakiegoś tajemniczego przejścia, korytarza, zapory...a ich obecność okazywała się wówczas mi niezbędna do oddychania.
Nie potrafiłam określić dla nich kategorii przyczynowości: czy spotkania te były dziełem przypadku, czy może przeznaczenia...nie dało się tego nazwać w żaden dostępny mi sposób.
W końcu Murakami podsunął mi tę odpowiedź: KONIECZNOŚĆ. Jest to pojęcie niezależnie od logiki, moralności, czy znaczenia...To, co musi odegrać jakąś rolę, musi też zaistnieć w czasie...
Ludzie pojawiają się, wywołują skutek, i znikają...my jednak doszukujemy się w tym znaczenia, choć może dla nas, poszczególnych jednostek - takie znaczenie nie istnieje...
Żeby pozostać w temacie niezwykłych spotkań...jeden z moich ulubionych utworów Grzegorza Ciechowskiego "Raz na milion".
"Jeżeli w opowieści pojawi się strzelba, musi prędzej, czy później wystrzelić".
Cały czas poszukiwałam tego właśnie określenia dla intrygujących mnie zdarzeń, spotkań z ludźmi, które trudno zdefiniować...a które wciąż absorbowały mnie swoją genezą.
W życiu każdego pojawia się moment, w którym zastanawia się nad sensem doświadczanych okoliczności. Wiemy, że wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej, gdybyśmy byli innymi ludźmi, w innym miejscu, posiadali inne priorytety i inne fobie...
Nurtowały mnie szczególnie niewyjaśnione spotkania z ludźmi, którzy gdzieś wcześniej istnieli w moim życiu niezauważeni, albo tylko przebijali się w mojej podświadomości pod stemplem nazwiska, imienia, zajęcia...
...do czasu, kiedy nagle moje drogi, i ich drogi skrzyżowały się, jak po otwarciu jakiegoś tajemniczego przejścia, korytarza, zapory...a ich obecność okazywała się wówczas mi niezbędna do oddychania.
Nie potrafiłam określić dla nich kategorii przyczynowości: czy spotkania te były dziełem przypadku, czy może przeznaczenia...nie dało się tego nazwać w żaden dostępny mi sposób.
W końcu Murakami podsunął mi tę odpowiedź: KONIECZNOŚĆ. Jest to pojęcie niezależnie od logiki, moralności, czy znaczenia...To, co musi odegrać jakąś rolę, musi też zaistnieć w czasie...
Ludzie pojawiają się, wywołują skutek, i znikają...my jednak doszukujemy się w tym znaczenia, choć może dla nas, poszczególnych jednostek - takie znaczenie nie istnieje...
Żeby pozostać w temacie niezwykłych spotkań...jeden z moich ulubionych utworów Grzegorza Ciechowskiego "Raz na milion".
Etykiety:
cytat,
czechow,
grzegorz ciechowski,
Haruki Murakami,
kafka nad morzem
niedziela, 19 grudnia 2010
dylematy na koniec czasu
Za 2 tygodnie , rozpoczynamy nowy rok...Podsumowując? Dwa lata temu, gdy pracowałam jeszcze w dziwnym miejscu, którego już nie ma - przypadkowo przed świętami spotkałam astrologa: kupował słodycze dla swojej żony...
W luźnej rozmowie przepowiedział mi, że rok 2008 zmieni wiele w moim życiu, potem będzie 2009, który będzie rokiem przejściowej stabilizacji, a w 2010 będę się bardzo szybko pięła w górę po szczeblach zawodowej kariery i osiągnę bardzo wiele, ponieważ będzie to rok Słońca, a moim opiekunem astrologicznym jest właśnie słońce...:)
Miłe to były przepowiednie, ale powiem szczerze, że w ciągu tych dwóch lat naprawdę wiele się w moim życiu zawodowym zmieniło...w końcu robię to co lubię...może nie jest to jeszcze kres moich twórczych i zawodowych możliwości, ale miałam sporą szansę rozwoju, jaka się dotąd nie zdarzyła w ciągu tak krótkiego okresu czasu:)
Jak się ułożyły przez ten czas relacje z innymi ludźmi? Dużo by opowiadać... Rozluźniło się wiele przyjaźni: z powodu odległości i pewnie przebytych zdarzeń, które nie były wspólne. Czy przyszli nowi? Zasadniczo ciężko znaleźć ludzi szczerych i tolerancyjnych, skromnych i pogodnych, którzy nie ścigają się za dobrobytem i nie pozują manierą...Brakuje mi dobrych ludzi. Coraz mniej ich wokół mnie:(Może jestem zbyt wymagająca...:(
Jaki będzie ten 2011? Chciałabym znowu spotkać Wróżkę albo Wróżka, który pomoże mi podjąć najważniejsze decyzje w moim życiu przed jakimi teraz stoję;)Iść do przodu, czy może warto zrobić dwa kroki w tył, by osiągnąć lepszy rozwój?
W luźnej rozmowie przepowiedział mi, że rok 2008 zmieni wiele w moim życiu, potem będzie 2009, który będzie rokiem przejściowej stabilizacji, a w 2010 będę się bardzo szybko pięła w górę po szczeblach zawodowej kariery i osiągnę bardzo wiele, ponieważ będzie to rok Słońca, a moim opiekunem astrologicznym jest właśnie słońce...:)
Miłe to były przepowiednie, ale powiem szczerze, że w ciągu tych dwóch lat naprawdę wiele się w moim życiu zawodowym zmieniło...w końcu robię to co lubię...może nie jest to jeszcze kres moich twórczych i zawodowych możliwości, ale miałam sporą szansę rozwoju, jaka się dotąd nie zdarzyła w ciągu tak krótkiego okresu czasu:)
Jak się ułożyły przez ten czas relacje z innymi ludźmi? Dużo by opowiadać... Rozluźniło się wiele przyjaźni: z powodu odległości i pewnie przebytych zdarzeń, które nie były wspólne. Czy przyszli nowi? Zasadniczo ciężko znaleźć ludzi szczerych i tolerancyjnych, skromnych i pogodnych, którzy nie ścigają się za dobrobytem i nie pozują manierą...Brakuje mi dobrych ludzi. Coraz mniej ich wokół mnie:(Może jestem zbyt wymagająca...:(
Jaki będzie ten 2011? Chciałabym znowu spotkać Wróżkę albo Wróżka, który pomoże mi podjąć najważniejsze decyzje w moim życiu przed jakimi teraz stoję;)Iść do przodu, czy może warto zrobić dwa kroki w tył, by osiągnąć lepszy rozwój?
czwartek, 16 grudnia 2010
SENNOŚĆ...itp rodzaje śmierci.
15 grudnia - 28 urodziny, jak ja nienawidzę tego dnia!Zawsze jest jakiś złowieszczy...katastrofa wisi w powietrzu!Staram się o tym nie myśleć. Parę razy jestem bliska płaczu. Jakoś się skończył ten dzień. Ale mam wrażenie, że jeszcze nie wszystko na ten temat...
Dziś budzę się jak z koszmaru. Wszystko jasne, umyję okna przed świętami, bo wyszło słońce...Woda zamarza na szybach, za cholerę nie da się tego zdrapać! Myślę często o tym, że śmierć nie zawsze jest wybawieniem, i jeszcze bardziej przeraża mnie ta urojona rzeczywistość wokół mnie.
Po co to Wszystko? Najgorsze, że nie wygląda TO tak pięknie jak bym chciała...wcale nie umieramy po przeżyciu wszystkiego co najlepsze...czasami śmierć jest bezsensowna i niepotrzebna...Czy ktoś to w ogóle zauważy?
Głupia choroba. przecież nikt nie robi tego specjalnie, żeby się nie przebadać...Większość ludzi nie lubi chodzić do lekarzy, i wymyślać sobie nowych chorób. Zawsze coś dolega, a jak dolega trochę więcej, to już zdążyliśmy się przecież przyzwyczaić, że boli.
Nie ma sensu myśleć o śmierci za życia..? A potem się budzimy z ręką w nocniku..lub się nie budzimy wcale.
Hedonizm - jest ok?...Ale co mamy z tych kilku chwil zapomnienia, fajnych podróży, ubrań, gadżetów, na które sobie nie skąpimy? Totalny bezsens: I tak się zapadną w czarną dziurę zapomnienia, po nas. Pomagać innym? Może to coś daje...?
Bycie szczęśliwym. ZAWSZE. Nie robię niczego dla kogoś, tylko dla siebie! Gdzie będzie więc granica zdrowego egoizmu? Przecież uszczęśliwianie innych też nas rozwija, daje inną perspektywę patrzenia...
Te wszystkie teorie są bezsensowne. Czy ktoś jest naprawdę i do końca szczęśliwy na tym świecie? Chyba nie znam takiego.
Może zacząć od siebie, uszczęśliwić najpierw siebie, potem swoje otoczenie,potem świat...A potem się okaże, że w encyklopedii powszechnej, pod Twoim nazwiskiem znajdzie się opis: DYKTATOR. Śmiech...wszystko jest bezsensowne: od początku do końca. Nic nie jest normalne.
Pozostaję nadal zdziwiona życiem;P
Dziś budzę się jak z koszmaru. Wszystko jasne, umyję okna przed świętami, bo wyszło słońce...Woda zamarza na szybach, za cholerę nie da się tego zdrapać! Myślę często o tym, że śmierć nie zawsze jest wybawieniem, i jeszcze bardziej przeraża mnie ta urojona rzeczywistość wokół mnie.
Po co to Wszystko? Najgorsze, że nie wygląda TO tak pięknie jak bym chciała...wcale nie umieramy po przeżyciu wszystkiego co najlepsze...czasami śmierć jest bezsensowna i niepotrzebna...Czy ktoś to w ogóle zauważy?
Głupia choroba. przecież nikt nie robi tego specjalnie, żeby się nie przebadać...Większość ludzi nie lubi chodzić do lekarzy, i wymyślać sobie nowych chorób. Zawsze coś dolega, a jak dolega trochę więcej, to już zdążyliśmy się przecież przyzwyczaić, że boli.
Nie ma sensu myśleć o śmierci za życia..? A potem się budzimy z ręką w nocniku..lub się nie budzimy wcale.
Hedonizm - jest ok?...Ale co mamy z tych kilku chwil zapomnienia, fajnych podróży, ubrań, gadżetów, na które sobie nie skąpimy? Totalny bezsens: I tak się zapadną w czarną dziurę zapomnienia, po nas. Pomagać innym? Może to coś daje...?
Bycie szczęśliwym. ZAWSZE. Nie robię niczego dla kogoś, tylko dla siebie! Gdzie będzie więc granica zdrowego egoizmu? Przecież uszczęśliwianie innych też nas rozwija, daje inną perspektywę patrzenia...
Te wszystkie teorie są bezsensowne. Czy ktoś jest naprawdę i do końca szczęśliwy na tym świecie? Chyba nie znam takiego.
Może zacząć od siebie, uszczęśliwić najpierw siebie, potem swoje otoczenie,potem świat...A potem się okaże, że w encyklopedii powszechnej, pod Twoim nazwiskiem znajdzie się opis: DYKTATOR. Śmiech...wszystko jest bezsensowne: od początku do końca. Nic nie jest normalne.
Pozostaję nadal zdziwiona życiem;P
czwartek, 9 grudnia 2010
wkraczając w pustkę
Nowy film Gaspara Noe "Wkraczając w pustkę" zaciekawia już samą postacią reżysera. Na jego kolejny film - po kontrowersyjnym "Nieodwracalnym" - z pewnością wielu widzów czekało...Sama siebie podziwiam, że udało mi się go obejrzeć go aż 3 razy - a na pewno nie należy do najprzyjemniejszych obrazów, bo przy każdym oglądaniu, towarzyszyło mi to nieustanne uczucie mdłości...
Z ciekawości, co tym razem zaproponuje reżyser: czy nadal będzie karmił nas mieszanką brutalności, seksu i narkotycznego haju? czy zaproponuje zupełnie inną technikę narracji?
Z jednej strony wciągnął mnie ten film, ze względu na mniejszy poziom agresji i większe skupienie na detalach, subtelniejszej artystycznie oprawie. Dużą rolę w budowaniu obrazu reżyser oddał sztuce operatorskiej: wiele ciekawych ujęć, najczęściej fabuła kręcona "z lotu ptaka", innym razem kamera staje się oczami bohatera. Z pewnością film ten jest spokojniejszy od poprzedniego...może bardziej banalny, ale lepiej dopracowany wizualnie: obrazy przejmują fabułę filmu, ponieważ główny bohater jest w ciągłym narkotycznym odurzeniu. Do tego dochodzą sceny seksualnych orgii nocnego klubu, w które zostaje uwikłana siostra bohatera.
Historia jest prosta: Oskar i Linda są kochającym się rodzeństwem, mają za sobą ciężkie dzieciństwo z traumatycznymi przeżyciami (śmierć rodziców w wypadku samochodowym, którego byli uczestnikami), oraz rozdzielenie po śmierci rodziców, w końcu także śmierć dziadków. Mimo tych trudnych przeżyć i oddalenia, towarzyszy im niesłabnąca więź, która nie pozwala im o sobie zapomnieć.
Kiedy Oskar wyjeżdża do Tokyo i dorabia się szybkich pieniędzy "na dilerce" narkotykami, natychmiast postanawia sprowadzić do siebie dorastającą siostrę, by w końcu mogli stać się prawdziwą rodziną. Jego plany jednak nie zostają do końca zrealizowane, ponieważ uzależnienie od nałogu narkotykowego, doprowadza go do przedwczesnej śmierci. Od tej pory jego duchowa energia jak w "Tybetańskiej Księdze Śmierci", będzie krążyć nad młodszą siostrą, której obiecał, że nigdy nie opuści...Po obejrzeniu połowy filmu, gdy zna się już wszystkich bohaterów, i wszystkie tajemnice są już rozwiązane...film zaczyna być nużący, i nawet artystyczne zabiegi - nie pomagają, by tę nudę przezwyciężyć. Moim zdaniem, gdyby film był krótszy o 40 min., niewiele by na tym ucierpiał, a może nawet zyskał więcej fanów. W pewnym momencie uchodzi z niego para..a to jest zabójcze dla oceny całego filmu, bo na pewno nie jest to najgorszy film jaki widziałam w życiu, ale po tych wszystkich "wydłużonych przejściach" powtarzanych bez opamiętania, widz zaczyna myśleć, żeby się to już wreszcie skończyło:( Polecam, ale tylko dla wytrwałych!;)
Z ciekawości, co tym razem zaproponuje reżyser: czy nadal będzie karmił nas mieszanką brutalności, seksu i narkotycznego haju? czy zaproponuje zupełnie inną technikę narracji?
Z jednej strony wciągnął mnie ten film, ze względu na mniejszy poziom agresji i większe skupienie na detalach, subtelniejszej artystycznie oprawie. Dużą rolę w budowaniu obrazu reżyser oddał sztuce operatorskiej: wiele ciekawych ujęć, najczęściej fabuła kręcona "z lotu ptaka", innym razem kamera staje się oczami bohatera. Z pewnością film ten jest spokojniejszy od poprzedniego...może bardziej banalny, ale lepiej dopracowany wizualnie: obrazy przejmują fabułę filmu, ponieważ główny bohater jest w ciągłym narkotycznym odurzeniu. Do tego dochodzą sceny seksualnych orgii nocnego klubu, w które zostaje uwikłana siostra bohatera.
Historia jest prosta: Oskar i Linda są kochającym się rodzeństwem, mają za sobą ciężkie dzieciństwo z traumatycznymi przeżyciami (śmierć rodziców w wypadku samochodowym, którego byli uczestnikami), oraz rozdzielenie po śmierci rodziców, w końcu także śmierć dziadków. Mimo tych trudnych przeżyć i oddalenia, towarzyszy im niesłabnąca więź, która nie pozwala im o sobie zapomnieć.
Kiedy Oskar wyjeżdża do Tokyo i dorabia się szybkich pieniędzy "na dilerce" narkotykami, natychmiast postanawia sprowadzić do siebie dorastającą siostrę, by w końcu mogli stać się prawdziwą rodziną. Jego plany jednak nie zostają do końca zrealizowane, ponieważ uzależnienie od nałogu narkotykowego, doprowadza go do przedwczesnej śmierci. Od tej pory jego duchowa energia jak w "Tybetańskiej Księdze Śmierci", będzie krążyć nad młodszą siostrą, której obiecał, że nigdy nie opuści...Po obejrzeniu połowy filmu, gdy zna się już wszystkich bohaterów, i wszystkie tajemnice są już rozwiązane...film zaczyna być nużący, i nawet artystyczne zabiegi - nie pomagają, by tę nudę przezwyciężyć. Moim zdaniem, gdyby film był krótszy o 40 min., niewiele by na tym ucierpiał, a może nawet zyskał więcej fanów. W pewnym momencie uchodzi z niego para..a to jest zabójcze dla oceny całego filmu, bo na pewno nie jest to najgorszy film jaki widziałam w życiu, ale po tych wszystkich "wydłużonych przejściach" powtarzanych bez opamiętania, widz zaczyna myśleć, żeby się to już wreszcie skończyło:( Polecam, ale tylko dla wytrwałych!;)
Etykiety:
film,
gaspar noe,
kino,
recenzja,
wkraczając w pustkę
zmyślone miłości
Jak często po latach potrafimy z dystansem śmiać się ze swoich młodzieńczych miłości - z własnego psiego zaangażowania, wzrokowej celebracji najbardziej błahych gestów, roztrząsania w głowie: słowa po słowie, czyiś grymasów twarzy, ułożenia dłoni...a przede wszystkim doszukiwanie się w tym wszystkim: z n a c z e ń.
Chyba właśnie o tym jest ten film..."Wyśnione miłości" to historia dwójki przyjaciół: Francisa i Marie - którzy mimo łączącej ich dotychczas zażyłości ścierają się w milczącej walce o względy "neurotycznego Adonisa" - Nico. Przypadkowo poznany chłopak staje się dla obu obiektem fascynacji i nadziei na miłość, jednak stanowczo szkodzi ich dotychczasowej przyjaźni, która przemienia się w wyrafinowaną i bezwzględną rywalizację.
Historia być może banalna, ale składająca się głównie na gesty, spojrzenia, powłóczyste kadry... zupełnie, jak w życiu - oddech wstrzymany, gdy ukochany dotyka, patrzy, a poza jego obecnością - nicość, frustracja, tęsknota, apatia.
W całym filmie jest bardzo mało dialogów, najważniejsze rzeczy dzieją się poza słowami, ale jeżeli już słowa się pojawią - są naprawdę miażdżące w swojej dosadności:) Moim zdaniem rewelacyjna scena kluczowa "zemsty" na obiekcie westchnień, powoduje, że naprawdę mogę polecić ten film, chociażby dla tej sceny!
Jeśli chodzi o nastrój filmu, to pozostaje on w klimacie "Marzycieli" Bertolucciego: trójka przyjaciół, a pomiędzy nimi jakaś nieokreślona gra. Dużym atutem filmu jest fakt, że w pewnym momencie punkt ciężkości akcji z przydusznego patosu przenosi się na elementy komiczne odmitologizowujące całą sytuację miłosnego zauroczenia.
Warto też zwrócić uwagę na postać grającą głównego bohatera Francisa (Xavier Dolan), który mimo niezwykle młodego wieku ma na swoim koncie reżyserię drugiego już filmu, jest producentem "Wyśnionych miłości", autorem dialogów oraz projektantem kostiumów i scenografii.
Chyba właśnie o tym jest ten film..."Wyśnione miłości" to historia dwójki przyjaciół: Francisa i Marie - którzy mimo łączącej ich dotychczas zażyłości ścierają się w milczącej walce o względy "neurotycznego Adonisa" - Nico. Przypadkowo poznany chłopak staje się dla obu obiektem fascynacji i nadziei na miłość, jednak stanowczo szkodzi ich dotychczasowej przyjaźni, która przemienia się w wyrafinowaną i bezwzględną rywalizację.
Historia być może banalna, ale składająca się głównie na gesty, spojrzenia, powłóczyste kadry... zupełnie, jak w życiu - oddech wstrzymany, gdy ukochany dotyka, patrzy, a poza jego obecnością - nicość, frustracja, tęsknota, apatia.
W całym filmie jest bardzo mało dialogów, najważniejsze rzeczy dzieją się poza słowami, ale jeżeli już słowa się pojawią - są naprawdę miażdżące w swojej dosadności:) Moim zdaniem rewelacyjna scena kluczowa "zemsty" na obiekcie westchnień, powoduje, że naprawdę mogę polecić ten film, chociażby dla tej sceny!
Jeśli chodzi o nastrój filmu, to pozostaje on w klimacie "Marzycieli" Bertolucciego: trójka przyjaciół, a pomiędzy nimi jakaś nieokreślona gra. Dużym atutem filmu jest fakt, że w pewnym momencie punkt ciężkości akcji z przydusznego patosu przenosi się na elementy komiczne odmitologizowujące całą sytuację miłosnego zauroczenia.
Warto też zwrócić uwagę na postać grającą głównego bohatera Francisa (Xavier Dolan), który mimo niezwykle młodego wieku ma na swoim koncie reżyserię drugiego już filmu, jest producentem "Wyśnionych miłości", autorem dialogów oraz projektantem kostiumów i scenografii.
Etykiety:
film,
kino,
recenzja,
wyśnione miłości,
Xavier Dolan
wtorek, 7 grudnia 2010
i tylko sufit dzieli nas
Czytam kolejną pozycję Murakamiego, znawcom oczywiście znana: "Kafka nad morzem".
Podobno to książka o dojrzewaniu do bycia mężczyzną;)Nie powstrzymam sie od cytatu:
***
***
Obowiązkowy temat muzyczny na dzisiaj Muchy "Pięć po wpół"...
Podobno to książka o dojrzewaniu do bycia mężczyzną;)Nie powstrzymam sie od cytatu:
***
"To, co sobie wyobrażam, ma prawdopodobnie na tym świecie wielkie znaczenie".
***
"Pan Nakata rozluźnił się, wyłączył umysł i przeszedł w stan "przepływu prądu". Robił to niezwykle naturalnie dzień w dzień od dzieciństwa, nawet się nad tym nie zastanawiając. Wkrótce zaczął się unosić nad granicą świadomości jak motyl.
Po drugiej stronie granicy znajdowała się przepaść. Czasami odrywał się od krawędzi i krążył nad przepaścią, od widoku której kręciło się w głowie. Lecz nie bał się tamtej ciemności, ani głębi. Dlaczego miałby się bać?
Ten bezdenny mroczny świat, ciężka cisza i chaos od dawna były jego przyjaciółmi, teraz stały się jego częścią. Pan Nakata dobrze o tym wiedział. W tym świecie nie było liter, nie było dni tygodnia, nie było groźnego pana Burmistrza, nie było opery, nie było bmw. Nie było tez nożyczek ani wysokich kapeluszy. Ale jednocześnie nie było węgorzy, słodkich bułeczek.
Tamto miejsce było w s z y s t k i m, lecz nie miało części. A ponieważ nie miało części, nie trzeba było nic tam zmieniać. niczego dodawać ani ujmować. Nie trzeba myśleć o trudnych rzeczach, wystarczy pozwolić ciału przesiąknąć w s z y s t k i m."
Obowiązkowy temat muzyczny na dzisiaj Muchy "Pięć po wpół"...
Etykiety:
cytat,
Haruki Murakami,
kafka nad morzem,
książka,
muchy
środa, 24 listopada 2010
Sekret ich oczu
Udało mi się ostatnio obejrzeć bardzo ciekawy argentyńsko-hiszpański dramat/kryminał Juana José Campanella "Sekret ich/jej oczu". Film rozpoczyna się migawką wspomnień głównego bohatera - Benjamina(Ricardo Darin), byłego śledczego sądowego, który po latach pracy w kryminalistyce, nie może się pozbyć wspomnień i wątpliwości, dotyczących gwałtu i morderstwa na młodej dziewczynie. Bohater z perspektywy czasu postanawia na nowo rozliczyć się z przeszłością i odtworzyć każdy najdrobniejszy szczegół tamtego zdarzenia, które pozostawiło w jego pamięci niezagojone rany.
W tym rozliczeniu pomaga mu przyjaciółka i współpracownik Irene(Soledad Villamil), do której czuje ogromny szacunek, ale także przez wiele lat skrywaną (nawet przed sobą samym) miłość. Tych dwoje dojrzałych ludzi spotyka się, by po latach spróbować odbudować nie tylko wspomnienia, ale także dawno uśpione - przez lata i rozczarowanie - uczucia.
Film jest dopracowany na wielu płaszczyznach: poznajemy zabójcę, motywy zbrodni, oraz drugą stronę - pokrzywdzonego (męża zamordowanej dziewczyny), kŧóry przez lata żyje widmem tego zabójstwa...widmem dawnej miłości do ukochanej, a każdego dnia zmaga się z zagadnieniem kary i brakiem przebaczenia. Doskonale poprowadzony wątek kryminalny, który do ostatniej sceny nie daje nam odpowiedzi na pytanie: kto jest zabójcą?
Sylwetki bohaterów są wyraziste i autentyczne, a do tego stajemy się bliskimi obserwatorami emocjonalnych doznań głównego bohatera - nie jest on już tylko "poszukującym prawdy i sprawiedliwości", ale ma swój rzeczywisty, ludzki wymiar. Dzięki temu film staje się autentyczny nie tylko jako kryminał; jego subtelność i próba zrozumienia emocji, wkraczanie głęboko w psychikę bohaterów sprawia, że możemy go zaklasyfikować również jako dramat psychologiczny.
Bardzo, bardzo polecam!
W 2009 r. nagrodzony statuetką Oskara, w kategorii najlepszy film zagraniczny (wygrał z "Białą wstążką" Michaela Haneke).
W tym rozliczeniu pomaga mu przyjaciółka i współpracownik Irene(Soledad Villamil), do której czuje ogromny szacunek, ale także przez wiele lat skrywaną (nawet przed sobą samym) miłość. Tych dwoje dojrzałych ludzi spotyka się, by po latach spróbować odbudować nie tylko wspomnienia, ale także dawno uśpione - przez lata i rozczarowanie - uczucia.
Film jest dopracowany na wielu płaszczyznach: poznajemy zabójcę, motywy zbrodni, oraz drugą stronę - pokrzywdzonego (męża zamordowanej dziewczyny), kŧóry przez lata żyje widmem tego zabójstwa...widmem dawnej miłości do ukochanej, a każdego dnia zmaga się z zagadnieniem kary i brakiem przebaczenia. Doskonale poprowadzony wątek kryminalny, który do ostatniej sceny nie daje nam odpowiedzi na pytanie: kto jest zabójcą?
Sylwetki bohaterów są wyraziste i autentyczne, a do tego stajemy się bliskimi obserwatorami emocjonalnych doznań głównego bohatera - nie jest on już tylko "poszukującym prawdy i sprawiedliwości", ale ma swój rzeczywisty, ludzki wymiar. Dzięki temu film staje się autentyczny nie tylko jako kryminał; jego subtelność i próba zrozumienia emocji, wkraczanie głęboko w psychikę bohaterów sprawia, że możemy go zaklasyfikować również jako dramat psychologiczny.
Bardzo, bardzo polecam!
W 2009 r. nagrodzony statuetką Oskara, w kategorii najlepszy film zagraniczny (wygrał z "Białą wstążką" Michaela Haneke).
Etykiety:
film,
Juan José Campanella,
recenzja,
sekret ich oczu
poniedziałek, 8 listopada 2010
"Bracia" według Jima Sheridana
Całkiem niedawno obejrzałam amerykański dramat w reżyserii Jima Sheridana pt."Bracia", jak się okazuje jest to remake duńskiego filmu Susanne Bier. Oryginału nie oglądałam, więc nie mam porównania na ile amerykańska wersja wypada autentycznie. Z nieufnością podchodzę zawsze do amerykańskiego kina, które moim zdaniem w 90% spłyca podejmowane tematy na koszt obsadzenia uśmiechniętych pseudo gwiazd, które epatują najczęściej dokonaniami chirurgii plastycznej niż aktorskim talentem, a nawet jeśli jest inaczej, autentyczności w ich grze ze świecą szukać...
W podobny sposób podchodzę do aktorów tej marki, co Jake Gyllenhaal, którzy przez producentów filmowych najczęściej są obsadzani w rolach filmowych, jako danie główne dla wygłodniałych nastolatek, i nie ma się co spodziewać, po ich grze zaskakujących emocji, czy niespodziewanego uczucia catharsis...Także już samo przeczytanie obsady zniechęciło mnie do obejrzenia tego filmu, ale z chęci na lżejszą rozrywkę, zdecydowałam się na oglądnięcie tego filmu. Zaskoczył mnie!
Dosyć przyzwoity film, fabuła przewidywalna, ale muszę przyznać, że film mnie wciągnął...oczywiście - nie zafascynował - ale wciągnął. Nie zabrakło w nim jak zwykle przerysowanych motywów patriotycznych, emocje budowane są schematycznie: miłość do ojczyzny, miłość braterska, lojalność wobec rodziny, konflikt ojca z synem, podział na dobrych i złych...
Fabułę filmu rozpoczyna moment, w którym z więzienia wychodzi młodszy brat głównego bohatera Sama(Tobey Maguire) - Tommy (Jake Gyllenhaal).Sam to wzorowy obywatel, walczący na misji w Afganistanie kapitan armii amerykańskiej, wzorowy ojciec, wzorowy mąż (w roli żony Natalie Portman), i wzorowy brat...Jednak kolejny wyjazd na misje zmienia caĸowiecie jego świat, nie tylko w sferze relacji rodzinnych (jego młoda żona zostaje z dwójką dzieci zdana na siebie oraz skonfliktowanych ze sobą teścia i szwagra). On sam z cudem uchodzi z życiem z talibańskiej niewoli, gdzie widzi śmierć swoich podwładnych...sam również w strachu przed śmiercią dokonuje makabrycznych decyzji...Powrót do normalnego świata nie jest prosty.
To co podobało mi się w filmie, to fakt,że nie był aż tak przekolorowany, jak to się zdarza amerykańskim twórcom; jeśli chodzi, o rolę Tobey Maguire'a, to myślę, że o włos otarła się ona o przerysowanie, ale ostatecznie się obroniła. Film mogę polecić, (nie należał do najgorszych, nie było to artystyczne kino, ale muszę przyznać, że dość przyzwoite!:)
foto: www.interia.pl
W podobny sposób podchodzę do aktorów tej marki, co Jake Gyllenhaal, którzy przez producentów filmowych najczęściej są obsadzani w rolach filmowych, jako danie główne dla wygłodniałych nastolatek, i nie ma się co spodziewać, po ich grze zaskakujących emocji, czy niespodziewanego uczucia catharsis...Także już samo przeczytanie obsady zniechęciło mnie do obejrzenia tego filmu, ale z chęci na lżejszą rozrywkę, zdecydowałam się na oglądnięcie tego filmu. Zaskoczył mnie!
Dosyć przyzwoity film, fabuła przewidywalna, ale muszę przyznać, że film mnie wciągnął...oczywiście - nie zafascynował - ale wciągnął. Nie zabrakło w nim jak zwykle przerysowanych motywów patriotycznych, emocje budowane są schematycznie: miłość do ojczyzny, miłość braterska, lojalność wobec rodziny, konflikt ojca z synem, podział na dobrych i złych...
Fabułę filmu rozpoczyna moment, w którym z więzienia wychodzi młodszy brat głównego bohatera Sama(Tobey Maguire) - Tommy (Jake Gyllenhaal).Sam to wzorowy obywatel, walczący na misji w Afganistanie kapitan armii amerykańskiej, wzorowy ojciec, wzorowy mąż (w roli żony Natalie Portman), i wzorowy brat...Jednak kolejny wyjazd na misje zmienia caĸowiecie jego świat, nie tylko w sferze relacji rodzinnych (jego młoda żona zostaje z dwójką dzieci zdana na siebie oraz skonfliktowanych ze sobą teścia i szwagra). On sam z cudem uchodzi z życiem z talibańskiej niewoli, gdzie widzi śmierć swoich podwładnych...sam również w strachu przed śmiercią dokonuje makabrycznych decyzji...Powrót do normalnego świata nie jest prosty.
To co podobało mi się w filmie, to fakt,że nie był aż tak przekolorowany, jak to się zdarza amerykańskim twórcom; jeśli chodzi, o rolę Tobey Maguire'a, to myślę, że o włos otarła się ona o przerysowanie, ale ostatecznie się obroniła. Film mogę polecić, (nie należał do najgorszych, nie było to artystyczne kino, ale muszę przyznać, że dość przyzwoite!:)
foto: www.interia.pl
Etykiety:
bracia,
film,
jake gyllenhaal,
jim sheridan,
recenzja,
tobey maguire
czwartek, 14 października 2010
pokój 2046
Powracam do Wong Kar Waia..."2046" to mój ulubiony film. Jakkolwiek mam sentyment do wszystkich jego filmów, ten film, uważam za największe arcydzieło, nie tylko w dokonaniach reżysera ale także sztuki filmowej. Artystyczne wykształcenie Wong Kar Waia wpłynęło na niezwykłą plastyczność jego wszystkich filmów, z których 2046 jest prawdziwym majstersztykiem.
Tytułowy pokój 2046, to najdziwniejsze miejsce hotelu; pokój, który zapamiętał wiele tajemnic, pięknych i tragicznych wspomnień o kobietach napotkanych przez głównego bohatera. 2046 to także pociąg, który zabiera w bezpowrotną podróż do przeszłości, do miejsc i ludzi, którzy dawno przeminęli. Poznajemy więc losy kilku kobiet, zupełnie od siebie odmiennych...i najważniejszą w tym filmie - niezwykłą rolę wspomnień, które determinują nasze życie.
Film niezwykle magiczny, z piękną muzyką, nastrojowymi zdjęciami, sztuka najwyższej próby. To film o nieodwracalności czasu, o przemijaniu, o tęsknocie...i potrzebie doświadczania uczuć. Wszystkim polecam.
źródło: www.filmweb.pl
Wong Kar Wai na dzień dobry
Wędrówkę po wielkim ogrodzie moich inspiracji rozpocznę od ulubionego reżysera. Niech każdy ma swoją własną Księgę Fascynacji - ja ulegam nieustannie tej samej postaci - Twórcy kina niezwykłego, poetyckiego, mistrzowi obrazu zapatrzonego w detal, który potrafi opowiedzieć w najprostszym geście najpiękniejsze historie - jest nim właśnie - Wong Kar Wai.
Pierwszym obejrzanym przeze mnie filmem Wong Kar Waia był "Chunking Express" - kilka epizodów z życia czterech bohaterów, których losy niezauważalnie się przeplatają...To film o zagubieniu w wielkim mieście, pejzaż zatopionego we śnie miasta, które jednak tętni życiem nocnych lokali i barów szybkiej obsługi...Codzienność tutaj dosięga absurdu, film zabawny, ale nie brakuje w nim zadumy nad ulotnością ludzkich relacji. W rolach głównych zagrali moi ulubieni aktorzy Faye Wong i Tony Leung . W tle słyszymy nieustannie kawałek Mamas & the Papas "California Dreamin", który doskonale podkreśla nastrój filmu.
zdjęcia źródło: www.filmweb.pl
Pierwszym obejrzanym przeze mnie filmem Wong Kar Waia był "Chunking Express" - kilka epizodów z życia czterech bohaterów, których losy niezauważalnie się przeplatają...To film o zagubieniu w wielkim mieście, pejzaż zatopionego we śnie miasta, które jednak tętni życiem nocnych lokali i barów szybkiej obsługi...Codzienność tutaj dosięga absurdu, film zabawny, ale nie brakuje w nim zadumy nad ulotnością ludzkich relacji. W rolach głównych zagrali moi ulubieni aktorzy Faye Wong i Tony Leung . W tle słyszymy nieustannie kawałek Mamas & the Papas "California Dreamin", który doskonale podkreśla nastrój filmu.
zdjęcia źródło: www.filmweb.pl
Etykiety:
california dreamin,
chunking express,
film,
recenzja,
Wong Kar Wai
poniedziałek, 11 października 2010
co tam w szufladzie piszczy
Od dzisiaj będę zamieszczała recenzje moich ulubionych, nawet starych filmów i książek...dla tych którzy by chcieli je obejrzeć lub wzbogacić swoją biblioteczkę o ciekawe propozycje...
środa, 22 września 2010
zabójca jest w każdym z nas
Nowy film Michaela Winterbottoma "The Killer Inside Me" na podstawie powieści Jima Thompsona, to naprawdę mocna rzecz dla amatorów dobrego kina. Fabuła filmu rozgrywa się w jednym z małych teksańskich miasteczek, gdzie młody, sumienny zastępca szeryfa Lou Ford (Casey Affleck) pracując na swoją reputację i przyszłe stanowisko - dostaje zlecenie od wpływowego właściciela ziemskiego, by wyrzucił z miasta piękną prostytutkę Joy (Jessica Alba), która zawróciła w głowie jego synowi. Lou jednak nie stosuje się do zaleceń, opętany pożądaniem i psychopatyczną zazdrością o Joy, ukuwa spisek, który ma go doprowadzić do serii morderstw.
Muszę przyznać, że największe wrażenie wywarła na mnie gra aktorska Caseya Afflecka, który z "niewinną buźką" uczciwego chłopaka przeistacza się w psychopatycznego i bezwzględnego mordercę. Jak się okazuje w trakcie fabuły filmu jego postać od początku nie jest jednoznaczna, ale Casey potrafi doskonale "kamienną twarzą" trzymać nas w napięciu do ostatniej sceny.
Zaskoczyła mnie też gra aktorska Jessiki Alby, która stała się dla filmu sporą ozdobą (mimo, że nie cenię jej jako aktorki) - muszę przyznać, że sceny, w których gra są zrobione naprawdę subtelnie i doskonale budują atmosferę filmu. Podobnie jest z rolą Kate Hudson, która gra dziewczynę Lou - są one po prostu dobrze napisane.
Umyślnie nie zdradzam całej fabuły, ponieważ element zaskoczenia to wiodący atut tego filmu, a film naprawdę poraża wszystkie zmysły! Wizualnie przenosi nas w lata '50 - te, w tle sączy się słodka muzyka i sama kolorystyka filmu jest bardzo retro. Cała oprawa artystyczna jest rewelacyjnym kontrastem dla tego, co się dzieje na ekranie i w psychice bohatera. Muszę przyznać, że od bardzo dawna nie doznałam takiej dawki emocji, jak przy oglądaniu tego filmu. Wszystkie elementy doskonale z sobą współgrały. W całym filmie była tylko jedna 15 sekundowa scena, którą bym zmieniła, ale nie zdradzę jaka - zobaczcie sami! Koniecznie!
foto: filmweb.pl, stopklatka.pl
Muszę przyznać, że największe wrażenie wywarła na mnie gra aktorska Caseya Afflecka, który z "niewinną buźką" uczciwego chłopaka przeistacza się w psychopatycznego i bezwzględnego mordercę. Jak się okazuje w trakcie fabuły filmu jego postać od początku nie jest jednoznaczna, ale Casey potrafi doskonale "kamienną twarzą" trzymać nas w napięciu do ostatniej sceny.
Zaskoczyła mnie też gra aktorska Jessiki Alby, która stała się dla filmu sporą ozdobą (mimo, że nie cenię jej jako aktorki) - muszę przyznać, że sceny, w których gra są zrobione naprawdę subtelnie i doskonale budują atmosferę filmu. Podobnie jest z rolą Kate Hudson, która gra dziewczynę Lou - są one po prostu dobrze napisane.
Umyślnie nie zdradzam całej fabuły, ponieważ element zaskoczenia to wiodący atut tego filmu, a film naprawdę poraża wszystkie zmysły! Wizualnie przenosi nas w lata '50 - te, w tle sączy się słodka muzyka i sama kolorystyka filmu jest bardzo retro. Cała oprawa artystyczna jest rewelacyjnym kontrastem dla tego, co się dzieje na ekranie i w psychice bohatera. Muszę przyznać, że od bardzo dawna nie doznałam takiej dawki emocji, jak przy oglądaniu tego filmu. Wszystkie elementy doskonale z sobą współgrały. W całym filmie była tylko jedna 15 sekundowa scena, którą bym zmieniła, ale nie zdradzę jaka - zobaczcie sami! Koniecznie!
foto: filmweb.pl, stopklatka.pl
Etykiety:
Casey Affleck,
film,
Jessica Alba,
recenzja,
The Killer Inside Me
środa, 15 września 2010
Uwierzyć Tetro
Z początkiem września do naszych kin wchodzi już drugi (po długiej przerwie) film Francisa Forda Coppoli "Tetro". Tytuł tego filmu, to imię głównego bohatera, nowe imię, które nadaje sobie bohater, zupełnie odmieniony przez traumatyczne wydarzenia.
Angelo, będąc świadkiem rodzinnych tragedii, jak i swojej osobistej porażki - opuszcza rodzinę i jako Tetro (Vincent Gallo) rozpoczyna nowe życie w dzielnicy Buenos Aires - La Boca. Po 10 latach przybywa do jego domu 18-letni brat Benny poszukujący prawdy na temat rodzinnych tajemnic i niedotrzymanej obietnicy z przeszłości. Benny nieświadomie odkopuje w bracie stare lęki i bolesne wspomnienia, a także młodzieńcze marzenia o pisarstwie.
Trudno nie wspomnieć tu o rywalizacji pomiędzy męskimi członkami rodziny: ojcem, bratem i synem, która ma kluczowy wpływ na kształtowanie się osobowości bohaterów, wzajemnie się przeplata w różnych konfiguracjach i tworzy tragiczny obraz niezrozumienia, jakiego można doświadczyć tylko w rodzinie. Pojawiająca się rywalizacja między dwoma utalentowanymi braćmi, rywalizacja o kobietę między ojcem a synem, a także o miejsce w świecie, o zasadność i słuszność wyborów, podążanie własną ścieżką, i "klątwa" sukcesu ojca, która nie pozwala uwierzyć w siebie - daje nam zarys lęków głównego bohatera i kreuje świat jego wewnętrznych upiorów.
Kim w tym wszystkim są kobiety otaczające Tetro? Kobiety mają dla niego działanie terapeutyczne, pomagają odzyskać równowagę i spokój - jak jego partnerka - Miranda. Mimo, że jest psychologiem, decyduje się na życie z człowiekiem, który do końca pozostanie dla niej tajemnicą. Podejmuje się pełnej akceptacji zranionego człowieka, bez zadawania pytań: dlaczego? (Bardzo duże wrażenie wywarła na mnie ta rola zagrana przez Maribel Verdu). Kobiety w tym filmie przywołują kojące wspomnienie miłości, czułości, delikatności. Są spełnieniem jego tęsknot i odzwierciedleniem kruchości istnienia.
Urzekające czarno-białe kadry filmu przypominają najlepszą reżyserską szkołę: Felliniego, Kurosawy, Bressona. Od pierwszej sceny film wydaje się niezwykle intymny, osobisty. Piękne kontrasty czerni i bieli pozwalają skupić się na fakturze filmu, na mimice bohaterów, rzeźbie postaci. Wszystkie gesty nabierają niezwykłego znaczenia. Do tego budująca nastój muzyka: pomiędzy operą a milongiem oraz niezwykłe teatralno-musicalowe wstawki reżyserskich inspiracji podnoszą znacznie poziom odbioru filmu. Przekładają język emocji na teatralną grę.
Czy film ten mi się podoba? Gdy przypomnę sobie klimat pierwszych scen - to zahipnotyzował mnie zupełnie. Ale muszę przyznać, że im dalej w głąb fabuły, zaczyna być coraz bardziej "hollywoodzki", powierzchowny, jakby ktoś w ostatniej chwili zmienił fabułę. Za to zbyt sugestywne zakończenie, ma u mnie minusa. Pozostała reszta: piękna:) Odsyłam do oficjalnej strony filmu: przygotowanej przez Gutek Film.
foto: orange.pl.
poniedziałek, 13 września 2010
Traktat o kuszeniu
Zaczyna się wszystko od tego, że czasami pozwalamy sobie być idiotami. Dajemy robić z siebie idiotów - innym. Jak się uodpornić na głupotę własną?
Już dawno nie wykazałam się tak wielką niepoczytalnością w ocenie drugiego człowieka. Jaki to wstyd, gdy po miesiącach życia w ułudzie nagle przejrzymy na oczy i zobaczymy jakie rzeczy naprawdę są. Okropne uczucie. Wczoraj był właśnie taki dzień. Beznadziejnie bolała mnie głowa, było pochmurno, musiałam iść do pracy mimo dnia wolnego, i do tego człowiek, któremu wierzyłam okazał się totalnym durniem, a ja wyszłam na totalną idiotkę. Mało oczyszczające uczucie. Mam za swoje...
Kiedyś przeczytałam takie motto: "Ludzie szukają skróconych dróg do szczęścia, nie ma jednak skróconych dróg." Nie wiem kto jest jego autorem, ale to był mądry człowiek.
Zmierzyłam się w tym wszystkim z własną małością, i tak naprawdę, to co otrzymałam, było odpowiedzią na to, co sama dałam. Dostałam z powrotem dawkę krętactwa i nieuczciwości, w postaci sporego policzka od osoby, do której miałam szacunek (choć nie wiadomo dlaczego). Nie mam powodu się wściekać, to samo przecież jej zafundowałam kilkanaście miesięcy wcześniej. O co się obrażać? O własną głupotę? O wykreowany przeze mnie samą świat? Rzeczy są jakie są, tylko my widzimy je tak, jak chcemy.
Upokarzanie się to moja specjalność. Osho mówi: "Jeżeli masz się wściekać: idź do pokoju, zamknij drzwi i medytuj." To ma zastosowanie do wszystkich emocji w naszym życiu. Kiedy planujesz zrobić coś głupiego, weź głęboki oddech, odwróć się na pięcie i zostaw to do przemyślenia. Tylko czyniąc dobro nie trzeba się zastanawiać, czy działać:P
No dobrze, zarzucę jakąś melodię. Niech to będzie Pidżama: "Tom Petty spotyka Debbie Harry"...
Już dawno nie wykazałam się tak wielką niepoczytalnością w ocenie drugiego człowieka. Jaki to wstyd, gdy po miesiącach życia w ułudzie nagle przejrzymy na oczy i zobaczymy jakie rzeczy naprawdę są. Okropne uczucie. Wczoraj był właśnie taki dzień. Beznadziejnie bolała mnie głowa, było pochmurno, musiałam iść do pracy mimo dnia wolnego, i do tego człowiek, któremu wierzyłam okazał się totalnym durniem, a ja wyszłam na totalną idiotkę. Mało oczyszczające uczucie. Mam za swoje...
Kiedyś przeczytałam takie motto: "Ludzie szukają skróconych dróg do szczęścia, nie ma jednak skróconych dróg." Nie wiem kto jest jego autorem, ale to był mądry człowiek.
Zmierzyłam się w tym wszystkim z własną małością, i tak naprawdę, to co otrzymałam, było odpowiedzią na to, co sama dałam. Dostałam z powrotem dawkę krętactwa i nieuczciwości, w postaci sporego policzka od osoby, do której miałam szacunek (choć nie wiadomo dlaczego). Nie mam powodu się wściekać, to samo przecież jej zafundowałam kilkanaście miesięcy wcześniej. O co się obrażać? O własną głupotę? O wykreowany przeze mnie samą świat? Rzeczy są jakie są, tylko my widzimy je tak, jak chcemy.
Upokarzanie się to moja specjalność. Osho mówi: "Jeżeli masz się wściekać: idź do pokoju, zamknij drzwi i medytuj." To ma zastosowanie do wszystkich emocji w naszym życiu. Kiedy planujesz zrobić coś głupiego, weź głęboki oddech, odwróć się na pięcie i zostaw to do przemyślenia. Tylko czyniąc dobro nie trzeba się zastanawiać, czy działać:P
No dobrze, zarzucę jakąś melodię. Niech to będzie Pidżama: "Tom Petty spotyka Debbie Harry"...
poniedziałek, 6 września 2010
Kim był Protektor?
Śladem czeskiej kinematografii podążając, zrecenzuję drugi obejrzany niedawno film "Protektor" w reżyserii Marka Najbrta, który również podejmuje historyczne porachunki z przeszłością.
Akcja filmu przenosi nas do Czechosłowacji z okresu II wojny światowej, gdzie młode małżeństwo: popularny dziennikarz radiowy Emil Vrbata i jego piękna żona Hanka - (niegdyś popularna aktorka) próbują odnaleźć się w trudnej rzeczywistości niemieckiej okupacji. Z powodu żydowskiego pochodzenia, by nie zaszkodzić karierze męża, aktorka jest zmuszona ukrywać się w zaciszu własnego domu. Tymczasem dobrze zapowiadający się dziennikarz pnie się w górę po szczeblach zawodowej kariery, tracąc kontrolę nad własną lojalnością w kolaboracji z okupantem. Chcąc nie chcąc wplątuje się w destrukcyjne układy polityczne, korzystne dla jego pozycji i statusu życiowego, ale niszczące dla związku z ukochaną kobietą i własnej uczciwości. To co miało być tylko zdroworozsądkową postawą zaskoczonej sytuacją polityczną jednostki, nagle zaczyna przypominać równię pochyłą, po której stacza się moralność naszego bohatera.
Jak to w czeskim filmie bywa, nie zabrakło też niespodziewanych zwrotów akcji, karykaturalnych osobowości, codziennie doświadczanych absurdów. Najbardziej zachwyciły mnie zdjęcia w formie collage'u i rewelacyjna muzyka, doskonale budująca nastrój filmu.
W Polsce film został doceniony na tegorocznym krakowskim festiwalu filmowym, zdobył główną nagrodę w konkursie Off Plus Camera.
Akcja filmu przenosi nas do Czechosłowacji z okresu II wojny światowej, gdzie młode małżeństwo: popularny dziennikarz radiowy Emil Vrbata i jego piękna żona Hanka - (niegdyś popularna aktorka) próbują odnaleźć się w trudnej rzeczywistości niemieckiej okupacji. Z powodu żydowskiego pochodzenia, by nie zaszkodzić karierze męża, aktorka jest zmuszona ukrywać się w zaciszu własnego domu. Tymczasem dobrze zapowiadający się dziennikarz pnie się w górę po szczeblach zawodowej kariery, tracąc kontrolę nad własną lojalnością w kolaboracji z okupantem. Chcąc nie chcąc wplątuje się w destrukcyjne układy polityczne, korzystne dla jego pozycji i statusu życiowego, ale niszczące dla związku z ukochaną kobietą i własnej uczciwości. To co miało być tylko zdroworozsądkową postawą zaskoczonej sytuacją polityczną jednostki, nagle zaczyna przypominać równię pochyłą, po której stacza się moralność naszego bohatera.
Jak to w czeskim filmie bywa, nie zabrakło też niespodziewanych zwrotów akcji, karykaturalnych osobowości, codziennie doświadczanych absurdów. Najbardziej zachwyciły mnie zdjęcia w formie collage'u i rewelacyjna muzyka, doskonale budująca nastrój filmu.
W Polsce film został doceniony na tegorocznym krakowskim festiwalu filmowym, zdobył główną nagrodę w konkursie Off Plus Camera.
Róża Kawasaki - czas rozliczenia, czas przebaczenia...
Obejrzałam film Jana Hrebejka "Róża Kawasaki", który podobnie jak nasza "Rysa" Michała Rosy jest próbą zmierzenia się z palącym i aktualnym (także i u nas) zagadnieniem lustracji. Film rozpoczyna scena nagrywania reportażu o laureacie nagrody za zasługi, znanym i bardzo szanowanym profesorze psychiatrii, który w czasach komunizmu wykazał się heroiczną postawą obrońcy najwyższych wartości. W tym czasie wraca ze szpitala jego dorosła córka, która właśnie zmierzyła się z groźbą nowotworu.
Wchodzimy głębiej w życie bohaterów, wtedy sielanka rodzinna pryska, pozostawiając miejsce dla trudnej do zrozumienia rzeczywistości. Odnajdują się brakujące strony "teczki" profesora, które obciążą jego przeszłość niechlubnymi zarzutami; córka wracająca do rodziny, dowie się o zdradzie męża. W grę wchodzą silne emocje, wychodzą na jaw najbardziej skrywane żale i pomówienia.
Próba zrozumienia zdradzających i zdradzanych, w życiu codziennym i w porachunkach z przeszłością. Niełatwo uwierzyć w doskonałość innych, gdy samemu ma się na sumieniu niejedno przewinienie. Niełatwo być autorytetem dla innych, bez porachunków z własnymi słabościami.
Film bardzo dobrze przedstawia uwikłanie jednostki w trudną układankę zależności: miłość, wolność, obowiązek, strach, wybaczenie, zrozumienie, prawda, fałsz - nie zawsze są proste do zdefiniowania, gdy w grę wchodzą ludzkie emocje. Dużo lepsza analiza psychiki bohaterów niż ta przedstawiona w naszej rodzimej "Rysie".
Najbardziej podoba mi się scena, kiedy dziadek tłumaczy wnuczce: dlaczego powinna się przyznać rodzicom do kradzieży. Wnuczka zadaje mu pytanie: "A skąd ty to wiesz dziadku?"...skąd taki praworządny człowiek może wiedzieć, jak czuje się ktoś kto oszukuje?
Jak widać każdy z nas, jaki by nie był, ulega prędzej, czy później tym samym emocjom. Film gorąco polecam!
Etykiety:
czeski błąd,
film,
jan hrebejka,
recenzja,
róża kawasaki
sobota, 4 września 2010
haiku na dzień dobry
Wypuściłam ster. Czuję się szczęśliwa, bardzo. Dokonują się rzeczy niezwykłe. Czekam na falę, która poniesie mnie dalej. Kiedy nie ma łańcucha, potrafię skakać wysoko. Obracam chwile w palcach, i wypuszczam cicho. Świat płynie dotykalny. Bez myśli pozostaję.
Dzisiejszy motyw muzyczny: to z pewnością musi być...Andrzej Zaucha:)
Dzisiejszy motyw muzyczny: to z pewnością musi być...Andrzej Zaucha:)
wtorek, 24 sierpnia 2010
szepty i krzyki
Muszę przyznać, że ostatnio nie zajmuje mnie nic twórczego. Kupiłam parę książek w antykwariacie po okazyjnej cenie, siedzę pomiędzy medytacjami Osho, a technikami koncentracyjno-relaksacyjnymi, od czasu do czasu skubnę też troszkę aromatoterapii (dostałam albumowe wydanie). A tyle jeszcze książek do przeczytania, tyle jeszcze filmów do obejrzenia...Czy to już jesień się zaczyna?
foto: kadr z filmu "Euforia" Iwana Wyrypajewa, muzycznie: Ajdar Gajnullin i trailer do tego filmu.
foto: kadr z filmu "Euforia" Iwana Wyrypajewa, muzycznie: Ajdar Gajnullin i trailer do tego filmu.
Etykiety:
Adjar Gajnullin,
Euforia,
film,
Iwan Wyrypajew
niedziela, 22 sierpnia 2010
Witamy w Reggae Town!
X Festiwal Reggae w Ostródzie. Jak co roku od 13.08 - 15.08 szał muzyczny, w klimatach reggae. Poranek nad jeziorem. Jeśli ktoś chce przeżyć naprawdę taki poranek wystarczy wrzucić kawałek Jamala.
Etykiety:
Jamal,
jezioro Drwęckie,
Nowy dzień,
Ostróda,
pole namiotowe,
Reggae Festiwal 2010,
Rewolucje,
zdjęcia
jeżeli
jeżeli jutro
przybędzie
bez zapowiedzi
chcę otulona tobą
jak płaszczem
kołysać niebo
w przymkniętych powiekach
zapomnieć wszystko
co się wydarzy
bawić się łąką
w twojej kieszeni
stopami wsparta
o gwiazdy
we wszechświecie
odpłynąć cicho
i bez przebudzenia
przybędzie
bez zapowiedzi
chcę otulona tobą
jak płaszczem
kołysać niebo
w przymkniętych powiekach
zapomnieć wszystko
co się wydarzy
bawić się łąką
w twojej kieszeni
stopami wsparta
o gwiazdy
we wszechświecie
odpłynąć cicho
i bez przebudzenia
czwartek, 19 sierpnia 2010
zabawa z cieniem
za Murakamim uwielbiam bawić się cieniem. Kilka sennych pejzaży, które pamiętam. Motyw muzyczny: Bonobo.
środa, 18 sierpnia 2010
kobieca literatura nie taka straszna jak o niej piszą
Zupełnie nieświadomie dzieje się tak, że kiedy okoliczności zmuszają nas do bezczynności, od razu szukamy zajęcia, które konstruktywnie wypełni nasz czas. Właśnie w ten sposób trafiłam na dwie książki z gatunku "literatura kobieca", które to określenie, raczej uwłacza powieściom skazując na potępienie czasem zupełnie przyzwoitą literaturę. Z ciekawości zajrzałam na pierwszą stronę, i po jej przeczytaniu niepostrzeżenie dotarłam do ostatniej...
Obie powieści pewnie znane wszystkim nie tylko z okładki, ale także tytułu. Pierwsza autorstwa Lisy See: "Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz" - autorki poczytnych powieści o życiu chińskich kobiet zakutych w pancerz tradycji i bezwzględnych zwyczajów własnej kultury. Druga to powieść pisarki równie znanej, autorki "Białej masajki" Ilony Marii Hilliges - pod tytułem: "Biała czarownica". Nie są to może wybitne epickie dzieła, ale merytorycznie niewiele można im zarzucić.
Powieść Lisy See zaskoczyła mnie niezwykle trafnym ujęciem kobiecej mentalności, jej problemów, rytuałów jakim była poddawana, a także wnikliwego przedstawienia osobowości bohaterek, które pomimo odległych historycznie czasów i aspektów kulturowych - nie tracą na trójwymiarowości - pozostają żywe, przekonywujące, a także wiarygodne w ramach swojej epoki. Odpowiedź na tę wiarygodność znajdziemy na końcu książki, gdzie znajdują się podziękowania dla osób, które pomogły dostarczyć autorce materiałów historycznych, potrzebnych do jak najbardziej szczegółowego oddania charakteru epoki, sama autorka odbyła daleką podróż do chińskiej wioski Jiangyong (dawniej Yongming), by usłyszeć relacje świadków pamiętających zapomniane tradycje, a także najstarszej żyjącej pisarki posługującej się archaicznym pismem kobiecym (nu szu).
Powieść Ilony Marii Hilliges opisuje zupełnie inny krąg kulturowy. Nigeria - jej wierzenia i kultura widziana z perspektywy Europejki, która przybywa do tego kraju za "miłością swojego życia", by odtąd zmagać się z absurdami, trudnościami życia codziennego, magią i magnetyzmem tego miejsca na ziemi. Książka została oparta na autentycznych wydarzeniach, sama autorka zaś studiując socjologię Trzeciego Świata, zdobyła gruntowną wiedzę na temat wierzeń i magii Czarnego Lądu, jest też autorką stron internetowych i licznych wykładów na ten temat. Książka doskonale odpowiada na pytanie o miejsce kobiety w grupie społecznej, pokazuje sens poddawania jej rytuałom plemiennym. Ukazuje społeczeństwo jako wspólnotę, która zapewnia jednostce podstawowe potrzeby, których nie znajdzie w samotności: poczucie akceptacji, bezpieczeństwa, przynależności, współodczuwania, wspólnoty tradycji.
Może wyłamię się tymi recenzjami z szeroko pojętego nurtu literatury wartościowej, ale poziom tych dwóch pozycji naprawdę mnie zaskoczył, także nie wstydzę się im przyznać odrobinę miejsca na moim blogu:)
Obie powieści pewnie znane wszystkim nie tylko z okładki, ale także tytułu. Pierwsza autorstwa Lisy See: "Kwiat Śniegu i Sekretny Wachlarz" - autorki poczytnych powieści o życiu chińskich kobiet zakutych w pancerz tradycji i bezwzględnych zwyczajów własnej kultury. Druga to powieść pisarki równie znanej, autorki "Białej masajki" Ilony Marii Hilliges - pod tytułem: "Biała czarownica". Nie są to może wybitne epickie dzieła, ale merytorycznie niewiele można im zarzucić.
Powieść Lisy See zaskoczyła mnie niezwykle trafnym ujęciem kobiecej mentalności, jej problemów, rytuałów jakim była poddawana, a także wnikliwego przedstawienia osobowości bohaterek, które pomimo odległych historycznie czasów i aspektów kulturowych - nie tracą na trójwymiarowości - pozostają żywe, przekonywujące, a także wiarygodne w ramach swojej epoki. Odpowiedź na tę wiarygodność znajdziemy na końcu książki, gdzie znajdują się podziękowania dla osób, które pomogły dostarczyć autorce materiałów historycznych, potrzebnych do jak najbardziej szczegółowego oddania charakteru epoki, sama autorka odbyła daleką podróż do chińskiej wioski Jiangyong (dawniej Yongming), by usłyszeć relacje świadków pamiętających zapomniane tradycje, a także najstarszej żyjącej pisarki posługującej się archaicznym pismem kobiecym (nu szu).
Powieść Ilony Marii Hilliges opisuje zupełnie inny krąg kulturowy. Nigeria - jej wierzenia i kultura widziana z perspektywy Europejki, która przybywa do tego kraju za "miłością swojego życia", by odtąd zmagać się z absurdami, trudnościami życia codziennego, magią i magnetyzmem tego miejsca na ziemi. Książka została oparta na autentycznych wydarzeniach, sama autorka zaś studiując socjologię Trzeciego Świata, zdobyła gruntowną wiedzę na temat wierzeń i magii Czarnego Lądu, jest też autorką stron internetowych i licznych wykładów na ten temat. Książka doskonale odpowiada na pytanie o miejsce kobiety w grupie społecznej, pokazuje sens poddawania jej rytuałom plemiennym. Ukazuje społeczeństwo jako wspólnotę, która zapewnia jednostce podstawowe potrzeby, których nie znajdzie w samotności: poczucie akceptacji, bezpieczeństwa, przynależności, współodczuwania, wspólnoty tradycji.
Może wyłamię się tymi recenzjami z szeroko pojętego nurtu literatury wartościowej, ale poziom tych dwóch pozycji naprawdę mnie zaskoczył, także nie wstydzę się im przyznać odrobinę miejsca na moim blogu:)
środa, 11 sierpnia 2010
moje wakacje
02.08-10.08.2010 Krynica Morska. Zalew Wiślany. Konieczny motyw przewodni knajpianych wieczorków na plaży...pan o niezwykle głębokim głosie.
obecność
znów tupot nóg
biegnących po schodach
znów drzwi zamknięte
zastałam
do nieba
na wycieraczce
czekam
na ciebie
dzwonek zepsuty
do naszego razem
umierania
czas płynie wolno
po poręczy strachu
nim przyjdziesz do mnie
po skrzypiących schodach
wieczność
się stanie
twoją obecnością
biegnących po schodach
znów drzwi zamknięte
zastałam
do nieba
na wycieraczce
czekam
na ciebie
dzwonek zepsuty
do naszego razem
umierania
czas płynie wolno
po poręczy strachu
nim przyjdziesz do mnie
po skrzypiących schodach
wieczność
się stanie
twoją obecnością
piątek, 30 lipca 2010
Osho Medytacje
Osho powraca, tym zrazem z medytacjami:
"Poszukiwanie i odnajdywanie własnej wyjątkowości, to najbardziej ekscytująca przygoda na świecie."
Ten facet jest wariatem, ale on na prawde ma moc;)Każdy, kto chociaż raz przeczyta Osho, ten po tysiąckroć pragnie do niego wrócić:)To taki współczesny Sokrates, który potrafi doprowadzić umysł człowieka do stanu czystej kartki.
"Od tamtej pory już wiele osób wrzuciłem do rzeki życia i tylko patrzyłem, co się dzieje, stojąc na brzegu...Prawie każdemu udaje się popłynąć, jeżeli podejmie takie ryzyko. Uczenie się bowiem leży w naszej naturze."
"Jeżeli medytujesz, prędzej, czy później zaczniesz odczuwać budzącą się w tobie miłość. Jeżeli głęboko medytujesz, zaczniesz odczuwać ogromną miłość, jakiej nie doświadczyłeś nigdy wcześniej - poczujesz nową właściwość, otworzą się w tobie nie znane dotąd drzwi. Zapłoniesz nowym płomieniem i zapragniesz się tym podzielić."Najpiękniejsze w medytacji Osho jest to, że rodzi się ona z naszego naturalnego stanu bycia w tym świecie, z zatrzymania się na chwilę i zaciągnięcia się oddechem. Wówczas przychodzi doskonałe poczucie pełni i szczęścia, do którego potrzeba tylko nic-nie-robienia:)
"Poszukiwanie i odnajdywanie własnej wyjątkowości, to najbardziej ekscytująca przygoda na świecie."
Ten facet jest wariatem, ale on na prawde ma moc;)Każdy, kto chociaż raz przeczyta Osho, ten po tysiąckroć pragnie do niego wrócić:)To taki współczesny Sokrates, który potrafi doprowadzić umysł człowieka do stanu czystej kartki.
"Od tamtej pory już wiele osób wrzuciłem do rzeki życia i tylko patrzyłem, co się dzieje, stojąc na brzegu...Prawie każdemu udaje się popłynąć, jeżeli podejmie takie ryzyko. Uczenie się bowiem leży w naszej naturze."
czwartek, 29 lipca 2010
o spadaniu
"IKAR 2000"
Znowu spadam z okna
ulica się wygina
domy rosną w górę
wysoko po brzegi
zamykają niebo
zanim usta dotkną
szorstkiego betonu
rozsypią się skrzydła
na wąskim chodniku
nie będzie bolało
jeszcze nie teraz
zaciągnę parawan powietrza
i zamyślę się w przestrzeń
ta chwila jest ciszą
w której drążę korytarz
mej twarzy tysiące
w oknach domów
zachodzą
wszystkie nieba przeminą
zostanie tylko te
na które patrzę
przez wieczność
i to już jest koniec
odcinka trzeciego
zapraszamy za tydzień
może w innym oknie
Znowu spadam z okna
ulica się wygina
domy rosną w górę
wysoko po brzegi
zamykają niebo
zanim usta dotkną
szorstkiego betonu
rozsypią się skrzydła
na wąskim chodniku
nie będzie bolało
jeszcze nie teraz
zaciągnę parawan powietrza
i zamyślę się w przestrzeń
ta chwila jest ciszą
w której drążę korytarz
mej twarzy tysiące
w oknach domów
zachodzą
wszystkie nieba przeminą
zostanie tylko te
na które patrzę
przez wieczność
i to już jest koniec
odcinka trzeciego
zapraszamy za tydzień
może w innym oknie
środa, 28 lipca 2010
Koniec Świata - ostatni dzień
"(...) jest na świecie taki rodzaj smutku, którego nie można wyrazić łzami. Nie można go nikomu wytłumaczyć. Nie mogąc przybrać żadnego kształtu, osiada cicho na dnie serca jak śnieg podczas bezwietrznej nocy."
H. Murakami "Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland"
***
Jeszcze raz zamknąłem oczy. Drżenie ustało. Moją głowę wypełniało teraz coś w rodzaju skrawków papieru zawieszonych w próżni. Nie opadały ani nie unosiły się w górę. Wygiąłem usta i spróbowałem dmuchnąć. Nie poruszyły się. Żaden wiatr nie przepędzi ich z mojej głowy.
***
Jakiś czas przyglądaliśmy się niebu, potem otworzyliśmy puszki i wypiliśmy po jednym piwie.
- Dlaczego się rozwiodłeś?
- Bo nie mogłem siedzieć przy oknie, kiedy jechałem z żoną pociągiem.
- To żart?
- Tak, z Salingera.
***
- To Dylan prawda?
- Tak - powiedzialem. Bob Dylan Śpiewał właśnie Positive 4th Street .
- Dylana poznam zawsze.
- Po tym, że gra na harmonijce tak dobrze jak Stevie Wonder?
Roześmiała się znowu. Rozśmieszanie jej sprawiło mi przyjemność. Nie jest ze mną jeszcze tak źle, skoro potrafię rozśmieszać dziewczyny.
- Nie, nie dlatego, poznaję go po głosie - powiedziała. - To taki głos, jakby małe dziecko stało przy oknie i patrzyło na deszcz.
- Dobrze to pani wyraziła - powiedziałem. Rzeczywiście, to właśnie taki głos. Przeczytałem na temat Dylana kilka książek, ale w żadnej z nich nie spotkałem tak trafnego określenia.
H. Murakami "Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland"
No więc i Dylan będzie...
poniedziałek, 19 lipca 2010
Murakamiego Koniec Świata
Jestem w trakcie czytania "Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland" Murakamiego - najbardziej fantastycznej jego powieści. I żeby nie było żadnych wątpliwości - nie jestem fanką powieści fantastycznych, i czuję się głęboką ignorantką w tej dziedzinie (od czasów jedynej nie przeczytanej do końca lektury o pilocie Pirxie, za którą 3/4 klasy dostało pały na klasówce, jedyna książka, przez którą nie potrafiłam przebrnąć - do fantastyki raziłam sie zupełnie...) Jednak zupełnie jak w filmach mojego ulubionego Wong Kar Waia (2046), powieść fantastyczna, to tylko pretekst, żeby pokazać skalę geniuszu;)
"Koniec Świata..."kojarzy się trochę z grą komputerową - bohater żyje w dwóch równoległych światach. Ciężko ustalić, który z tych światów jest bardziej rzeczywisty...na pewno jeden jest wyjaśnieniem znaczenia drugiego. Jeden Świat, to prawie mityczna, baśniowa opowieść o zaginionym Mieście otoczonym wysokim murem, które posiada dziwną tajemnicę...Drugi Świat, to świat wykreowany przez genialnego naukowca, którego wynalazki i odkrycia mogłyby zrewolucjonizować naszą rzeczywistość...Łącznikiem obu tych światów, jest pamięć głównego bohatera, jego dusza i uśpione w głębi emocje.
Przed przeczytaniem książki, dostałam niepochlebną recenzję na jej temat. Przyznaję, przebrnięcie przez początek wymagało troszkę koncentracji, ale chyba warto. Murakami niestandardowy. Dla wielbicieli prostego języka pisarza, powieść dosyć ciężka, ale dla wielbicieli jego twórczości, myślę, że warto zajrzeć w nieodkryte dotąd zakątki wyobraźni pisarza. Polecam!
Ach, jeszcze genialny cytat, który nie da rady, żeby nie rozśmieszył:
"Koniec Świata..."kojarzy się trochę z grą komputerową - bohater żyje w dwóch równoległych światach. Ciężko ustalić, który z tych światów jest bardziej rzeczywisty...na pewno jeden jest wyjaśnieniem znaczenia drugiego. Jeden Świat, to prawie mityczna, baśniowa opowieść o zaginionym Mieście otoczonym wysokim murem, które posiada dziwną tajemnicę...Drugi Świat, to świat wykreowany przez genialnego naukowca, którego wynalazki i odkrycia mogłyby zrewolucjonizować naszą rzeczywistość...Łącznikiem obu tych światów, jest pamięć głównego bohatera, jego dusza i uśpione w głębi emocje.
Przed przeczytaniem książki, dostałam niepochlebną recenzję na jej temat. Przyznaję, przebrnięcie przez początek wymagało troszkę koncentracji, ale chyba warto. Murakami niestandardowy. Dla wielbicieli prostego języka pisarza, powieść dosyć ciężka, ale dla wielbicieli jego twórczości, myślę, że warto zajrzeć w nieodkryte dotąd zakątki wyobraźni pisarza. Polecam!
Ach, jeszcze genialny cytat, który nie da rady, żeby nie rozśmieszył:
"Jestem królem beznadziei ubranym w szaty trudności. Będę spał, dopóki nie przyjdzie do mnie żaba wielkości volkswagena golfa i nie pocałuje mnie w usta."
piątek, 2 lipca 2010
zbrodnia i kara
Trzeba coś napisać, bo wszystko we mnie krzyczy. Była zbrodnia, musi być i kara. W końcu nadeszła po 2,5 roku. Czy kara, to coś dla nas złego, czy
dobrego?
" I choć każde z nas ma swoją własną wolę, jesteśmy wszyscy razem z tą samą prędkością unoszeni w dół strumienia czasu" .
H. Murakami "Po zmierzchu"
dobrego?
" I choć każde z nas ma swoją własną wolę, jesteśmy wszyscy razem z tą samą prędkością unoszeni w dół strumienia czasu" .
H. Murakami "Po zmierzchu"
Subskrybuj:
Posty (Atom)