"Jeżeli w opowieści pojawi się strzelba, musi prędzej, czy później wystrzelić".
Cały czas poszukiwałam tego właśnie określenia dla intrygujących mnie zdarzeń, spotkań z ludźmi, które trudno zdefiniować...a które wciąż absorbowały mnie swoją genezą.
W życiu każdego pojawia się moment, w którym zastanawia się nad sensem doświadczanych okoliczności. Wiemy, że wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej, gdybyśmy byli innymi ludźmi, w innym miejscu, posiadali inne priorytety i inne fobie...
Nurtowały mnie szczególnie niewyjaśnione spotkania z ludźmi, którzy gdzieś wcześniej istnieli w moim życiu niezauważeni, albo tylko przebijali się w mojej podświadomości pod stemplem nazwiska, imienia, zajęcia...
...do czasu, kiedy nagle moje drogi, i ich drogi skrzyżowały się, jak po otwarciu jakiegoś tajemniczego przejścia, korytarza, zapory...a ich obecność okazywała się wówczas mi niezbędna do oddychania.
Nie potrafiłam określić dla nich kategorii przyczynowości: czy spotkania te były dziełem przypadku, czy może przeznaczenia...nie dało się tego nazwać w żaden dostępny mi sposób.
W końcu Murakami podsunął mi tę odpowiedź: KONIECZNOŚĆ. Jest to pojęcie niezależnie od logiki, moralności, czy znaczenia...To, co musi odegrać jakąś rolę, musi też zaistnieć w czasie...
Ludzie pojawiają się, wywołują skutek, i znikają...my jednak doszukujemy się w tym znaczenia, choć może dla nas, poszczególnych jednostek - takie znaczenie nie istnieje...
Żeby pozostać w temacie niezwykłych spotkań...jeden z moich ulubionych utworów Grzegorza Ciechowskiego "Raz na milion".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz