sobota, 16 maja 2009

taniec z cieniem

Nie jestem nekrofilką, ani też turpistką...być może wszystkie filmy, które ostatnio powstają są o śmierci...i tak zupełnie przypadkiem trafiłam na "Hanami-kwiat wiśni"...zapowiadał się niewinnie, a tu znowu choroba, znowu śmierć. Tym razem o spełnionych marzeniach, i poszukiwaniu drugiego człowieka w sobie, we własnych wspomnieniach...do tego przepiękna muzyka, piękne obrazy i taniec butoh.

Butoh to współczesny taniec pochodzący z Kinjiki - zaprezentowany został na Festiwalu Tańca w Tokio w maju 1959 r. przez tancerza Tatsumi Hijikatę i jego partnera Kazuo Ohno. Termin butoh składa się z dwu ideogramów BU – taniec i TOH – krok i oznacza nadeptywanie całą stopą. Cały spektakl jest więc bardziej „chodzony” niż tańczony, częściej przypomina pradawny rytuniż taniec. Butoh jest dialogiem z postrzeganą jako skostniałą rodzimą tradycją teatru japońskiego i protestem przeciwko zalewaniu Japonii przez zamerykanizowaną kulturę masową.

Nazywany "Ankoku butoh" - tańcem ciemności, odwołuje się do starych wierzeń,obrzędów i ludowej estetyki brzydoty (chociaż inspiracją były także ekspresjonizm i koncepcja teatru okrucieństwa Antonin'a Artaud'a), sam w sobie jest świętem i rytuałem wyzwalającym
wewnętrzną energię i eksplorującym mroki podświadomości. Z premedytacją ukazuje zakazane dotąd obszary życia. . Jest także poszukiwaniem nowej, indywidualnej drogi, własnego sposobu wyrazu wolnego od jakichkolwiek wpływów ze świata zewnętrznego, to dążenie do stanu „totalnej obecności” we wszechświecie. W butoh nie chodzi o opowiadanie jakiejś fabuły ale o znalezienie relacji ze sobą, ze światem, o przekaz emocji. Istotą tej drogi jest ciało, przez poznanie jego tajemnicy dociera się do poznania wartości życia i tajemnicy śmierci.


źródło: tutaj więcej o tańcu butoh.

czwartek, 14 maja 2009

"chcemy cudu, chcemy kochać"

Męska część rodziny Waglewskich stworzyła bardzo fajny album "Męska muzyka", i dzięki jednemu z kawałków na tej płycie (pt. "Majty") posiadam tytuł nowego posta:) Jest to niezwykle radosny utwór dlatego puszczam go na okrągło: przed pracą, po pracy, w przerwach, przed snem, i po przebudzeniu-muszę przesiąknąć tym post-modern-romantic popo-hip-hopem(?) :) Oto treści świdrujące lepsze samopoczucie:


Chcemy by tu wyrósł fioł, naprzód marsz-chcemy szoł,

chcemy cudów co wylecą z szafki.
Po pracowitym całym dniu, chcemy najprawdziwszy cud,
chcemy ściągać barchanowe majty.


Chcemy cudu, chcemy kochać, chcemy cudu, chcemy kochać...

Piękna jesteś tak, że szok, chcę być piękny jak Dżud Loł,
chcemy z nieba kolorowe bańki.
Chcemy by pieniądze straciły w końcu sens, dzieci nasze uprawiały czary.

Ściągać spodnie, ściągać majty, ściągać buty, ściągać rajty,

aby życie miało jakiś sens.
Nie chcemy się bez sensu snuć , niech sen w końcu zwali z nóg,
chcemy w kosmos lecieć jak Gagarin.

Chcemy cudu, chcemy kochać, chcemy cudu, chcemy kochać...
""


Uwielbiam radosną nutę w stylu Kawałek Kulki, Muzyki Końca Lata, Pustki...Tak więc dołączam dwie fotki Karotki i Wakacji na miły początek dnia:)

wtorek, 12 maja 2009

wiolonczelista ciszy

Obejrzałam japoński film "Departures" - znowu śmierć w innym wymiarze...Daigo Kobayashi zdolny młody wiolonczelista po rozwiązaniu orkiestry poszukuje nowej pracy...Odpowiada na ogłoszenie w gazecie, z myślą, że dotyczy ono branży turystycznej, ale dowiaduje się, że ogłaszająca się firma zajmuje się pochówkami. Mimo początkowych oporów i przerażenia, powoli przekonuje się do wartości swojej nowej posady, zostaje tzw. "nokanshi" (osobą, która składa ciało zmarłego do trumny). Niestety żona i najbliżsi znajomi nie potrafią zaakceptować jego nowego zawodu...

Niezwykły film, pełen spokoju i ciepła, pokazuje szacunek do człowieka po śmierci, jego ciała, jako symbolu człowieczeństwa. Nie odziera tej cielesności z ducha, mimo, że to właśnie wydaje nam się w śmierci najbardziej przerażające. Nadaje ciału niezwykły wymiar, i pozwala spojrzeć na pochówek, jako ostatnie pożegnanie, jak na hołd oddany drugiemu człowiekowi. Gorąco polecam, film niezwykły...przy okazji kilka smaczków z kultury i obyczajów Japonii...

wtorek, 5 maja 2009

wieczność, kręci mi się w głowie

Pidżama Porno miała kiedyś taki utwór pt. "Wieczność";)Ale nie o tym chciałam dzisiaj...chciałam o tym, że w wieku 26 lat po raz pierwszy poczułam upływ czasu, po raz pierwszy zdałam sobie sprawę ze swojej (i nie tylko swojej, ale i wszystkich wokół) - śmiertelności.

Temat śmierci nieświadomie przewija się we wszystkich przypadkowych momentach...czy to będzie obejrzany film, czy przeczytana książka, czy może zasłyszana historia...ale ostatnio mnie prześladuje myśl,że kiedyś umrę, co gorsza może to być jutro, za chwilę...umrzeć muszą przecież członkowie mojej rodziny. Mam obsesję śmierci nagłej, bez pożegnania, bez załatwienia wszystkich ważnych, lub odkładanych spraw, porzuconych, oszukanych przeze mnie osób...rozstań w gniewie, lub jeszcze gorszych rozstań przez zapomnienie...Przerażająca w śmierci jest też myśl o porzuconej przez ducha cielesności, martwocie ciała, które niby pusta kukła zastyga w nagłej pozie zaskoczenia.

Rozmawialiśmy z Ł. całkiem niedawno o swojej wierze i o tym w co wierzymy "po"...jak sobie to wszystko wyobrażamy i czego się boimy...I po raz pierwszy stwierdziłam ze zgrozą, że nie wierzę, że będę żyła po śmierci. Zawsze wieczność była pewna z racji mojej wiary, nie zastanawiała mnie zbytnio: wierzę, to będę zbawiona...co się będę zastanawiać nad czymś co mnie jeszcze nie dotyczy...O Krystyno, a może jednak okaże że dotyczy mnie już jutro?

Kolejna kwestia dotyczy autentyczności mojej wiary - zawsze byłam tolerancyjna wobec innych wyznań, twierdziłam,że można mieć swojego Boga, ale i tak w ostatecznym rozrachunku każdy, kto kieruje się zasadą dobra osiąga zbawienie w obrębie swojej wiary. I tu pojawia się pytanie: czym jest to zbawienie? czy może spokojem w umieraniu...spokojem, że wypełniło się wszystkie obowiązki narzucone przez własną wiarę?

W takim razie zastanawiam się, czy czasem własne sumienie nie jest jedynym strażnikiem wartości, który mówi nam o tym, co jest słuszne a co nie, i jest to może jedyny autentyczny strażnik naszych poczynań...Ale...istnieją przecież sumienia wypaczone, które nie rozróżniają dobra, ani zła, a co gorsza wartościują je odwrotnie...więc musi przecież istnieć jakiś kanon wartości obiektywnych poza naszymi sumieniami według, którego powinniśmy kształtować własne sumienia.

Można się tak rozwodzić przez godzinę...ale do czego mnie doprowadziły te rozważania? Do stwierdzenia, że nadal zbyt mało wiem o mojej wierze, i że może przyszedł czas, by się nad nią poważnie zastanowić.

poniedziałek, 4 maja 2009

autopsja, czyli jak mężczyzna widzi kobietę

Przeczytałam ostatnio książkę, przy której płakałam jak bóbr...To będzie moja kolejna pozycja do katalogu: "Niekoniecznie o mężczyźnie";) Co ciekawe, chyba po raz pierwszy przeczytałam książkę napisaną przez mężczyznę, która w sposób niezwykle prawdziwy rysuje psychikę kobiety.

Bohaterem książki jest Manfred, który mimo swojego żydowskiego pochodzenia i czasów w których się urodził (kilka lat przed II wojną światową) przez życie prześliznął się bez większych wysiłków...Czasy wojny przeżył w brytyjskiej armii walcząc w Afryce Północnej, po wojnie wraz z przyjacielem z wojska (który miał żyłkę do interesów) zajął się wykupem nieruchomości i wynajmowaniem lokali żydowskiej biedocie. Tu jako zarządca budynku poznaje swoją przyszłą żonę Emmę, byłą więźniarkę obozu Birkenau.

Jego miłość do tej kobiety na początku pełna wzruszeń, celebracji, podniosłych uczuć i zachwytu, w końcu staje się miłością egoistyczną, zawistną, gorzką miłością siebie samego...Doskonałe studium przemiany, która dokonuje się w człowieku niezauważalnie pod wpływem pychy...jak próżność potrafi wydrążyć w człowieku korytarz bezduszności i małostkowości, który znajduje alibi dla najbardziej odrażających odruchów i przemocy wobec drugiego człowieka.

Wspaniała książka o starości, o oczekiwaniu na śmierć, i na karę...