czwartek, 30 grudnia 2010

Głową w mur

Wiele razy zabierałam się do recenzji tego filmu, bo to jeden z moich ulubionych...
"Głową w mur" Fatiha Akina. Już pierwsza scena filmu, w której główny bohater próbuje popełnić samobójstwo rozbijając się samochodem o betonowy mur - jest bardzo sugestywna, ponieważ przez cały czas trwania filmu zdajemy sobie sprawę z samodestrukcyjnej osobowości bohaterów, którzy w jakiejś rozpaczy i bezsensowności życia próbują ocalić coś cennego, przez zatracenie się w życiu, próbują poczuć jego prawdziwy smak...nawet jeśli pozostawi po sobie gorycz. Smutek jest wpleciony w fabułę filmu i doskonale podkreśla go także rewelacyjna muzyka.

Cahit Tomruk jest czterdziestoparoletnim tureckim imigrantem mieszkającym w Niemczech, nierzadko topi swoje smutki w alkoholu, przesiadując w podrzędnych barach i wdając się w pijackie burdy. Sibel to dwudziestoparoletnia Turczynka, której rodzina także wyemigrowała do Niemiec, bohaterka za wszelką cenę próbuje wydostać się spod zależności od swojej tureckiej rodziny, która krytycznym okiem patrzy na jej wybryki. Spotykają się w szpitalu psychiatrycznym po nieudanych próbach samobójczych. Tam Sibel wpada na pomysł, by razem stworzyli fikcyjne małżeństwo, które uchroni ją od kontroli i konserwatyzmu rodzinnego - przedstawia tę propozycję Cahitowi...

W filmie pokazanych jest wiele skrajności, z jednej strony maska jaką nakłada na każdego rodzinna tradycja, obyczaje i wyznanie, jest tak samo fałszywa jak liberalizm nowoczesnego życia, gdzie brak zasad i barier również potrafi doprowadzić człowieka do tragedii. Jak pokazują dalsze losy bohaterów, żadna z tych postaw nie okazuje się trafiona.

Film ujmuje brakiem banalności, wspaniale i z poczuciem humoru opisana historia miłości między dwojgiem zagubionych w świecie ludzi...Doskonale zagrane role aktorskie (Sibel Kekilli i Birola Ünela), aż elektryzujące napięcie pomiędzy bohaterami, na długo zapada w pamięć. Doskonałe kino. Gorąco polecam!

Jeszcze mały smaczek z filmu...jedna z moich ulubionych motywów muzycznych:)

niedziela, 26 grudnia 2010

chorutka moja dusza

Święta chorutkie...traktuję je jako samooczyszczenie po całym roku. Całe dnie w łóżku, z Murakamim;) jak śpiewał Wojciech Waglewski:
"dziś niedziela - pierdole, się nie golę!"
Tak właśnie się dziś czuję. Chcę zapomnieć o wszystkim co poza mną. Zagłębić się w tu i teraz, w bezsensownych zajęciach, lub gapieniu się w sufit.

Nie ważne te święta, całe to bieganie. Ważne co we mnie, a we mnie wojna i spokój, siedzą obok siebie, i głaszczą się wzajemnie.

Troszkę przeleżę, troszkę się poszarpię z myślami, przeznaczonymi do eksmisji. Potem cisza. Murakami. Znowu jakieś wspomnienie przebiegnie przez głowę, jakiś detal. SZALEŃSTWO jest w nas.

Marcela Serrano w swojej cudnej książce " Antigua, moja miłość" pisała:
"W piekle nie ma już ani jednego diabła. Wszystkie schowały się w mojej głowie."

środa, 22 grudnia 2010

UWAGA: pożądanie!

Jako kobieta - jestem niedostatecznie wyrachowaną manipulantką. Potrafię zagrać we flirciane gierki, ale niestety nigdy nie zachowam dystansu do końca. Bo we flircie jest zawsze element zainteresowania i akceptacji, a dla kobiety, to już początek do zaistnienia prawdziwego uczucia...

Mężczyzna zaczyna tylko wtedy, gdy widzi szansę na osiągnięcie celu. Nigdy nie będzie zasłaniał się szczytnymi pobudkami...W tym wszystkim: mężczyzna, choć zdeterminowany do osiągnięcia celów, w jakiś sposób bezbronny w czytelności powodujących nim intencji...pozostaje ciągle ZWYCIĘSKO panem sytuacji, ponieważ jego przewaga polega na DYSTANSIE, którego nam kobietom, rzecz jasna brakuje!

Kiedy w grę wchodzą uczucia, gubimy się i plączemy we własnych zasadzkach, wyrafinowane potrafimy być tylko wtedy, kiedy przedmiot naszych rozgrywek pozostaję nam trochę obojętny;)Jest to wielka tajemnica kobiecej psyche. O ile mężczyzna nie potrafi udawać intencji, o tyle kobieta, nie będzie swych celów nigdy wyjawiać.

Moi drodzy mężczyźni, którzy jesteście nieszczęśliwie zakochani w kobiecie, która nie potrafi się zdecydować między miłością do dwóch mężczyzn...nie wierzcie jej! Może Was zwodzi...jeżeli chcecie być szczęśliwi, zapomnijcie o niej.

Za to możecie być prawie pewni, że większość kobiet boi się porażki i braku stabilizacji, więc nawet, gdy wierzą w swoje "niezwykłe" uczucia, nie zdecydują się na rewolucję!:(

I jeszcze jedno: zdecydowany mężczyzna potrafi zawojować każdą kobietę, wystarczy tylko wziąć jej los w swoje ręce, i pokazać, że z nim będzie zawsze BEZPIECZNA!:)

Grabaż potrafił o tym śpiewać..."Stąpamy we dwoje po niepewnym gruncie".

wtorek, 21 grudnia 2010

NAJ-bliższe spotkania

Haruki Murakami w "Kafce nad morzem" cytuje takie zdanie z Czechowa:
"Jeżeli w opowieści pojawi się strzelba, musi prędzej, czy później wystrzelić".

Cały czas poszukiwałam tego właśnie określenia dla intrygujących mnie zdarzeń, spotkań z ludźmi, które trudno zdefiniować...a które wciąż absorbowały mnie swoją genezą.

W życiu każdego pojawia się moment, w którym zastanawia się nad sensem doświadczanych okoliczności. Wiemy, że wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej, gdybyśmy byli innymi ludźmi, w innym miejscu, posiadali inne priorytety i inne fobie...

Nurtowały mnie szczególnie niewyjaśnione spotkania z ludźmi, którzy gdzieś wcześniej istnieli w moim życiu niezauważeni, albo tylko przebijali się w mojej podświadomości pod stemplem nazwiska, imienia, zajęcia...

...do czasu, kiedy nagle moje drogi, i ich drogi skrzyżowały się, jak po otwarciu jakiegoś tajemniczego przejścia, korytarza, zapory...a ich obecność okazywała się wówczas mi niezbędna do oddychania.

Nie potrafiłam określić dla nich kategorii przyczynowości: czy spotkania te były dziełem przypadku, czy może przeznaczenia...nie dało się tego nazwać w żaden dostępny mi sposób.

W końcu Murakami podsunął mi tę odpowiedź: KONIECZNOŚĆ. Jest to pojęcie niezależnie od logiki, moralności, czy znaczenia...To, co musi odegrać jakąś rolę, musi też zaistnieć w czasie...

Ludzie pojawiają się, wywołują skutek, i znikają...my jednak doszukujemy się w tym znaczenia, choć może dla nas, poszczególnych jednostek - takie znaczenie nie istnieje...

Żeby pozostać w temacie niezwykłych spotkań...jeden z moich ulubionych utworów Grzegorza Ciechowskiego "Raz na milion".

niedziela, 19 grudnia 2010

dylematy na koniec czasu

Za 2 tygodnie , rozpoczynamy nowy rok...Podsumowując? Dwa lata temu, gdy pracowałam jeszcze w dziwnym miejscu, którego już nie ma - przypadkowo przed świętami spotkałam astrologa: kupował słodycze dla swojej żony...

W luźnej rozmowie przepowiedział mi, że rok 2008 zmieni wiele w moim życiu, potem będzie 2009, który będzie rokiem przejściowej stabilizacji, a w 2010 będę się bardzo szybko pięła w górę po szczeblach zawodowej kariery i osiągnę bardzo wiele, ponieważ będzie to rok Słońca, a moim opiekunem astrologicznym jest właśnie słońce...:)

Miłe to były przepowiednie, ale powiem szczerze, że w ciągu tych dwóch lat naprawdę wiele się w moim życiu zawodowym zmieniło...w końcu robię to co lubię...może nie jest to jeszcze kres moich twórczych i zawodowych możliwości, ale miałam sporą szansę rozwoju, jaka się dotąd nie zdarzyła w ciągu tak krótkiego okresu czasu:)

Jak się ułożyły przez ten czas relacje z innymi ludźmi? Dużo by opowiadać... Rozluźniło się wiele przyjaźni: z powodu odległości i pewnie przebytych zdarzeń, które nie były wspólne. Czy przyszli nowi? Zasadniczo ciężko znaleźć ludzi szczerych i tolerancyjnych, skromnych i pogodnych, którzy nie ścigają się za dobrobytem i nie pozują manierą...Brakuje mi dobrych ludzi. Coraz mniej ich wokół mnie:(Może jestem zbyt wymagająca...:(

Jaki będzie ten 2011? Chciałabym znowu spotkać Wróżkę albo Wróżka, który pomoże mi podjąć najważniejsze decyzje w moim życiu przed jakimi teraz stoję;)Iść do przodu, czy może warto zrobić dwa kroki w tył, by osiągnąć lepszy rozwój?

czwartek, 16 grudnia 2010

SENNOŚĆ...itp rodzaje śmierci.

15 grudnia - 28 urodziny, jak ja nienawidzę tego dnia!Zawsze jest jakiś złowieszczy...katastrofa wisi w powietrzu!Staram się o tym nie myśleć. Parę razy jestem bliska płaczu. Jakoś się skończył ten dzień. Ale mam wrażenie, że jeszcze nie wszystko na ten temat...

Dziś budzę się jak z koszmaru. Wszystko jasne, umyję okna przed świętami, bo wyszło słońce...Woda zamarza na szybach, za cholerę nie da się tego zdrapać! Myślę często o tym, że śmierć nie zawsze jest wybawieniem, i jeszcze bardziej przeraża mnie ta urojona rzeczywistość wokół mnie.

Po co to Wszystko? Najgorsze, że nie wygląda TO tak pięknie jak bym chciała...wcale nie umieramy po przeżyciu wszystkiego co najlepsze...czasami śmierć jest bezsensowna i niepotrzebna...Czy ktoś to w ogóle zauważy?

Głupia choroba. przecież nikt nie robi tego specjalnie, żeby się nie przebadać...Większość ludzi nie lubi chodzić do lekarzy, i wymyślać sobie nowych chorób. Zawsze coś dolega, a jak dolega trochę więcej, to już zdążyliśmy się przecież przyzwyczaić, że boli.
Nie ma sensu myśleć o śmierci za życia..? A potem się budzimy z ręką w nocniku..lub się nie budzimy wcale.

Hedonizm - jest ok?...Ale co mamy z tych kilku chwil zapomnienia, fajnych podróży, ubrań, gadżetów, na które sobie nie skąpimy? Totalny bezsens: I tak się zapadną w czarną dziurę zapomnienia, po nas. Pomagać innym? Może to coś daje...?

Bycie szczęśliwym. ZAWSZE. Nie robię niczego dla kogoś, tylko dla siebie! Gdzie będzie więc granica zdrowego egoizmu? Przecież uszczęśliwianie innych też nas rozwija, daje inną perspektywę patrzenia...

Te wszystkie teorie są bezsensowne. Czy ktoś jest naprawdę i do końca szczęśliwy na tym świecie? Chyba nie znam takiego.

Może zacząć od siebie, uszczęśliwić najpierw siebie, potem swoje otoczenie,potem świat...A potem się okaże, że w encyklopedii powszechnej, pod Twoim nazwiskiem znajdzie się opis: DYKTATOR. Śmiech...wszystko jest bezsensowne: od początku do końca. Nic nie jest normalne.

Pozostaję nadal zdziwiona życiem;P

czwartek, 9 grudnia 2010

wkraczając w pustkę

Nowy film Gaspara Noe "Wkraczając w pustkę" zaciekawia już samą postacią reżysera. Na jego kolejny film - po kontrowersyjnym "Nieodwracalnym" - z pewnością wielu widzów czekało...Sama siebie podziwiam, że udało mi się go obejrzeć go aż 3 razy - a na pewno nie należy do najprzyjemniejszych obrazów, bo przy każdym oglądaniu, towarzyszyło mi to nieustanne uczucie mdłości...

Z ciekawości, co tym razem zaproponuje reżyser: czy nadal będzie karmił nas mieszanką brutalności, seksu i narkotycznego haju? czy zaproponuje zupełnie inną technikę narracji?

Z jednej strony wciągnął mnie ten film, ze względu na mniejszy poziom agresji i większe skupienie na detalach, subtelniejszej artystycznie oprawie. Dużą rolę w budowaniu obrazu reżyser oddał sztuce operatorskiej: wiele ciekawych ujęć, najczęściej fabuła kręcona "z lotu ptaka", innym razem kamera staje się oczami bohatera. Z pewnością film ten jest spokojniejszy od poprzedniego...może bardziej banalny, ale lepiej dopracowany wizualnie: obrazy przejmują fabułę filmu, ponieważ główny bohater jest w ciągłym narkotycznym odurzeniu. Do tego dochodzą sceny seksualnych orgii nocnego klubu, w które zostaje uwikłana siostra bohatera.

Historia jest prosta: Oskar i Linda są kochającym się rodzeństwem, mają za sobą ciężkie dzieciństwo z traumatycznymi przeżyciami (śmierć rodziców w wypadku samochodowym, którego byli uczestnikami), oraz rozdzielenie po śmierci rodziców, w końcu także śmierć dziadków. Mimo tych trudnych przeżyć i oddalenia, towarzyszy im niesłabnąca więź, która nie pozwala im o sobie zapomnieć.

Kiedy Oskar wyjeżdża do Tokyo i dorabia się szybkich pieniędzy "na dilerce" narkotykami, natychmiast postanawia sprowadzić do siebie dorastającą siostrę, by w końcu mogli stać się prawdziwą rodziną. Jego plany jednak nie zostają do końca zrealizowane, ponieważ uzależnienie od nałogu narkotykowego, doprowadza go do przedwczesnej śmierci. Od tej pory jego duchowa energia jak w "Tybetańskiej Księdze Śmierci", będzie krążyć nad młodszą siostrą, której obiecał, że nigdy nie opuści...Po obejrzeniu połowy filmu, gdy zna się już wszystkich bohaterów, i wszystkie tajemnice są już rozwiązane...film zaczyna być nużący, i nawet artystyczne zabiegi - nie pomagają, by tę nudę przezwyciężyć. Moim zdaniem, gdyby film był krótszy o 40 min., niewiele by na tym ucierpiał, a może nawet zyskał więcej fanów. W pewnym momencie uchodzi z niego para..a to jest zabójcze dla oceny całego filmu, bo na pewno nie jest to najgorszy film jaki widziałam w życiu, ale po tych wszystkich "wydłużonych przejściach" powtarzanych bez opamiętania, widz zaczyna myśleć, żeby się to już wreszcie skończyło:( Polecam, ale tylko dla wytrwałych!;)

zmyślone miłości

Jak często po latach potrafimy z dystansem śmiać się ze swoich młodzieńczych miłości - z własnego psiego zaangażowania, wzrokowej celebracji najbardziej błahych gestów, roztrząsania w głowie: słowa po słowie, czyiś grymasów twarzy, ułożenia dłoni...a przede wszystkim doszukiwanie się w tym wszystkim: z n a c z e ń.

Chyba właśnie o tym jest ten film..."Wyśnione miłości" to historia dwójki przyjaciół: Francisa i Marie - którzy mimo łączącej ich dotychczas zażyłości ścierają się w milczącej walce o względy "neurotycznego Adonisa" - Nico. Przypadkowo poznany chłopak staje się dla obu obiektem fascynacji i nadziei na miłość, jednak stanowczo szkodzi ich dotychczasowej przyjaźni, która przemienia się w wyrafinowaną i bezwzględną rywalizację.

Historia być może banalna, ale składająca się głównie na gesty, spojrzenia, powłóczyste kadry... zupełnie, jak w życiu - oddech wstrzymany, gdy ukochany dotyka, patrzy, a poza jego obecnością - nicość, frustracja, tęsknota, apatia.

W całym filmie jest bardzo mało dialogów, najważniejsze rzeczy dzieją się poza słowami, ale jeżeli już słowa się pojawią - są naprawdę miażdżące w swojej dosadności:) Moim zdaniem rewelacyjna scena kluczowa "zemsty" na obiekcie westchnień, powoduje, że naprawdę mogę polecić ten film, chociażby dla tej sceny!

Jeśli chodzi o nastrój filmu, to pozostaje on w klimacie "Marzycieli" Bertolucciego: trójka przyjaciół, a pomiędzy nimi jakaś nieokreślona gra. Dużym atutem filmu jest fakt, że w pewnym momencie punkt ciężkości akcji z przydusznego patosu przenosi się na elementy komiczne odmitologizowujące całą sytuację miłosnego zauroczenia.

Warto też zwrócić uwagę na postać grającą głównego bohatera Francisa (Xavier Dolan), który mimo niezwykle młodego wieku ma na swoim koncie reżyserię drugiego już filmu, jest producentem "Wyśnionych miłości", autorem dialogów oraz projektantem kostiumów i scenografii.

wtorek, 7 grudnia 2010

i tylko sufit dzieli nas

Czytam kolejną pozycję Murakamiego, znawcom oczywiście znana: "Kafka nad morzem".
Podobno to książka o dojrzewaniu do bycia mężczyzną;)Nie powstrzymam sie od cytatu:

***
"To, co sobie wyobrażam, ma prawdopodobnie na tym świecie wielkie znaczenie".

***
"Pan Nakata rozluźnił się, wyłączył umysł i przeszedł w stan "przepływu prądu". Robił to niezwykle naturalnie dzień w dzień od dzieciństwa, nawet się nad tym nie zastanawiając. Wkrótce zaczął się unosić nad granicą świadomości jak motyl.

Po drugiej stronie granicy znajdowała się przepaść. Czasami odrywał się od krawędzi i krążył nad przepaścią, od widoku której kręciło się w głowie. Lecz nie bał się tamtej ciemności, ani głębi. Dlaczego miałby się bać?

Ten bezdenny mroczny świat, ciężka cisza i chaos od dawna były jego przyjaciółmi, teraz stały się jego częścią. Pan Nakata dobrze o tym wiedział. W tym świecie nie było liter, nie było dni tygodnia, nie było groźnego pana Burmistrza, nie było opery, nie było bmw. Nie było tez nożyczek ani wysokich kapeluszy. Ale jednocześnie nie było węgorzy, słodkich bułeczek.

Tamto miejsce było w s z y s t k i m, lecz nie miało części. A ponieważ nie miało części, nie trzeba było nic tam zmieniać. niczego dodawać ani ujmować. Nie trzeba myśleć o trudnych rzeczach, wystarczy pozwolić ciału przesiąknąć w s z y s t k i m."


Obowiązkowy temat muzyczny na dzisiaj Muchy "Pięć po wpół"...