poniedziałek, 9 lutego 2009

a propos cielesności

ach nad tą cielesnością rozwodził się już niejeden traktat etyczny...niestety-najczęściej negatywnie. Dajcie temu ciału trochę spokoju...nie czyńcie z niego narzędzia nierządu i potępienia...gdyby nie ciało-nie miałbyś niczego.

ciało to nasze narzędzie do osiągnięcia szczęścia-ciało to gesty, ciało to zmysły (węchu, smaku, wzroku)...ciało to to, co w człowieku najpiękniejsze - most łączący z rzeczywistością "tu i teraz", z drugim człowiekiem. Dlaczego nie przyjmujemy cielesności jak kolejnego sposobu przejawiania się człowieka w świecie?dlaczego nie akceptujemy pożądliwości ciała?

gdy ciało odczuwa pragnienie - dajemy mu się napoić, gdy odczuwa głód-dajemy mu się posilić, ale kiedy odczuwa pragnienie bliskości drugiego człowieka, pożądanie drugiego człowieka-krzyczymy że grzeszne, potępione. To Bóg stworzył pożądanie, my nie jesteśmy jego autorami...To co niedozwolone - to NIEUMIARKOWANIE w korzystaniu z funkcji ciała, niepanowanie nad zaspokajaniem potrzeb ciała, nadmiar.

Bóg nie potępia cielesności, bo Bóg jest twórcą cielesności i to w takiej formie z jaką mamy do czynienia. Bóg stworzył ciało człowieka, jako narzędzie osiągnięcia i odczuwania szczęścia. pragnie byśmy się przez to ciało doskonalili, ale też mogli w pełni "dotykać" - poprzez ciało - życia.

tolerancja

Czy tolerancja to dobra rzecz?Dla człowieka szanującego siebie i innych pewnie tak...ale istnieje bardzo wątła granica tolerancji, która w pewnych okolicznościach staje się przyzwoleniem dla zachowań lub cech, które stają się już mniej akceptowalne...

Co można tolerować?Czy ważniejsza jest postawa zrozumienia i wsparcia drugiego człowieka, czy chłodna ocena jego wyborów i dokonań-w rzeczywistości będąca już tylko subiektywną zbitką przekonań...Czy jesteśmy w stanie ocenić drugą osobę obiektywnie, bez skłaniania się ku własnym przesłankom i opiniom?Kto tak naprawdę ustanawia nas autorytetem w ocenianiu kogokolwiek?

Chrześcijaństwo to jest religia, która nie pozwala oceniać nikogo. Bo skoro nawet Jezus nie ocenia (w słynnej scenie próby ukamienowaniem ladacznicy), to co każdy z nas - dużo marniejszy w sposobie swojej egzystencji, w zakresie wiedzy o świecie i o drugim człowieku - ma tutaj do powiedzenia?

sobota, 7 lutego 2009

"wspomnienia są śladami łez"

Jest to zdanie kończące wspaniały film Wong Kar Waia "2046". Czy rozumiem to zdanie? Chyba nie. Bardziej przemawia do mnie treść filmu, która z powrotu do wspomnień czyni motyw przewodni filmu. Główny bohater-pisarz-tworzy fantastyczną powieść w której możliwy jest powrót do przeszłości...Zupełnie inaczej niż dotychczas, jej bohaterowie nie pragną poznać swojej przyszłości, lecz powrócić do chwil o których nie mogą zapomnieć...

Czy warto mieć wspomnienia? Czy warto mieć wspomnienia w formie w jakiej je posiadamy? Dlaczego pragniemy powrotu czegoś co już przeminęło? Czy to co przeżyliśmy jest prawdziwe?

W tym momencie przypomina mi się powieść japońskiego pisarza - Haruki Murakami "Na południe od granicy, na zachód od słońca", w której wspomnienia głównego bohatera, jego obsesja na punkcie kobiety z przeszłości staje się motywem destrukcyjnym w jego życiu, a nawet jakimś czarodziejskim zaklęciem, które zamienia jego życie w przedziwny sen na jawie.

Pojawia się tu pytanie, czy kontynuacja wspomnień, powrót tego co było-nie jest już zniszczeniem tego co we wspomnieniu jest najważniejsze...bo czym jest wspomnienie? Jest w jakimś stopniu idealizacją przeszłości, ludzi których pamiętamy...jeśli są to wspomnienia dobre; a wyolbrzymieniem, przerysowaniem przeszłości - jeśli są one przykre dla nas.

Dlaczego nasza pamięć tworzy wspomnienia? Do czego są one nam potrzebne?