piątek, 25 listopada 2016

Nadawca szuka adresata

Być może to prawda, że 93 % informacji, które przekazujemy o sobie innym, to przekaz niewerbalny:) Ale nie umniejszałabym tak bardzo informacjom, które przekazujemy werbalnie, bo jest to spora porcja wiedzy na nasz temat. To jak wyglądamy - jaką mamy fryzurę, ubrania, jakiej marki buty, jakim samochodem jeździmy, czy innym środkiem lokomocji, co jemy, jak spędzamy czas, jakiej muzyki słuchamy, gdzie bywamy, i z kim... Wszystko, co nas otacza, co jest naszym własnym wyborem, jest elementem kreacji, i wyrażenia nas samych. Jest to też wielka legenda/mitem, który wokół siebie zbudowaliśmy - dla siebie, lub akceptacji innych.

W tym co mówimy o sobie, i jakie informacje na swój temat przekazujemy - znajduje się również wiele informacji zwrotnych o tym, czego się boimy, przed czym uciekamy, i czego w sonie nie akceptujemy. Być może nie zdajemy sobie sprawy, że często to, w co wkładamy najwięcej energii, i o co najbardziej zabiegamy, jest tak naprawdę naszym najsłabszym ogniwem, naszym poczuciem braku.
Bardzo ciekawie na temat społecznych zachowań, wpływu mediów społecznościowych, a także kreacji własnego wizerunku w/pod wpływem sieci - podejmuje serial "Mr. Robot". Główny bohater - Elliot, będąc pod wpływem silnej fobii społecznej, staje się jednocześnie doskonałym analitykiem społecznych lęków i zachowań.

Definicja tego czym się stać chcemy, do czego dążymy, i co zamierzamy osiągnąć - to tak naprawdę kontrapunkt, odniesienie - znajdujące się na końcu drogi, którą zmierzamy. Istotna także staje się metoda. Czy machiavellowska maksyma, że "cel uświęca środki", pozostaje tutaj bez znaczenia? Otóż nie. Wybór narzędzi i metody, określa nas przede wszystkim. Sprowadza nas do funkcji "stawania się" określonym celem przez wybór prymitywnych lub wyrafinowanych środków. Określamy w istotny sposób siebie.

Jeszcze 50 lat temu, na początku ery szklanego ekranu człowiek, który miał talent, stawał się sławny, i szanowany mimo wielu niedostatków fizycznych/ urodowych. Dzisiaj jest zupełnie na odwrót - można osiągnąć sukces nie posiadając zupełnie żadnego talentu, a do jego osiągnięcia wystarczą krągłe pośladki i wyeksponowany biust. Przy masowym namnażaniu się bezwartościowych celebrytów, zastanawiam się, gdzie znajduje się koniec tego oceanu próżności? Czy świat kiedyś osiągnie przesyt tym korowodem wypchanych plastikowych ludzi? I dlaczego normalności jest coraz mniej? Być może powinniśmy zapomnieć o kulturze i dorobku cywilizacyjnych wartości, które udało nam się rozwinąć przez setki i tysiące lat, a mentalnie wrócić do czasów pierwotnych, kiedy liczyła się rywalizacja o najlepszą zdobycz, sprowadzając człowieka wyłącznie do funkcji fizycznej.

Najbardziej przeraża mnie fakt, że wszędzie wokół istnieje społeczne przyzwolenie, a nawet nacisk na nieustanne "poprawianie", szczególnie kobiecego ciała. Nie mam nic przeciwko dbaniu o urodę oraz własne zdrowie, ale chęć ciągłej kombinacji przy własnym wyglądzie powoduje, że wiele osób czuje się bezwartościowych tylko dlatego, że nie wygląda jak z katalogu. A czy istotna faktycznie jest ilość zmarszczek, czy fałdek na brzuchu, i czy to przeszkadza nam w kochaniu kogoś? Moim zdaniem ani jedna zmarszczka więcej, ani kolejna fałdka na brzuchu, tudzież udzie - nie spowoduje, ze przestajemy kochać nasze mamy, czy babcie. Natomiast wytwarza ona w kobietach coraz silniejszą presję społeczną do bycia ciągle młodymi, i nieskazitelnie pięknymi.. Nie jestem przekonana, co do tego, ze 60- letnia Madonna poszyta, zliftingowana i zbotoxowana czuje się naprawdę sexbombą, a nie zmęczoną własnym wizerunkiem seksualnej rewolucjonistki, kobietą w średnim wieku, która wolałaby sobie od tego wszystkiego zwyczajnie odpocząć, i pozostać po prostu sobą;)

 Oczywiście są też mądre kobiety, które potrafią pogodzić się ze sobą, i upływającym czasem. I one są świadome dokonujących się, i nieuchronnych zmian, które postępują w każdym człowieku. Wielki szacunek dla Joanny Brodzik, która udzieliła niedawno wywiadu w jednym z kobiecych czasopism, i wypowiadała się dosyć otwarcie na temat tego, że akceptuje u siebie proces starzenia się: "Mam zmarszczki, i nie zamierzam z tym walczyć. Jest we mnie zgoda na to jak wyglądam." Wydaje mi się, ze w dzisiejszym świecie naprawdę istnieje potrzeba takich właśnie wypowiedzi. Dlaczego mamy stawać się tysięczną kopią kogoś kim nie jesteśmy? Dlaczego mamy sobie wmawiać, że musimy się ciągle poprawiać i odmładzać? I kto powiedział, ze uroda uchroni nas od złych życiowych wyborów i bycia nieszczęśliwymi? Nie ulegajmy bezsensownej społecznej presji. Bądźmy sobą! Nikt nie ma prawa dyktować nam kim mamy być i jak wyglądać! Włączmy myślenie, bo czasem miliony much mogą się mylić;)

Magical Girl - czy prawda jest wyłącznie subiektywna?

"Magical Girl" (2014) - film Carlosa Vermuta, to historia złożona z ludzkich ułomności. Przefiltrowana smutkiem, ale też po hiszpańsku doprawiona pikantnym sarkazmem. Na początku poznajemy dwie młode bohaterki, których losy są od siebie niezależne - Barbarę i Alice. Obie dziewczynki zadziwiają swoją prawdomównością, ich krystaliczny i pozbawiony kalkulacji sposób myślenia zadziwia chyba każdego dorosłego. Barbara, to przyłapana na pisaniu karteczek na lekcji uczennica, którą nielubiany nauczyciel matematyki - Damian, wyciąga do odpowiedzi przed całą klasą. Alice to chorująca na białaczkę zagorzała fanka anime, której największym marzeniem jest mieć suknię od projektantki, jednej z ulubionych bajkowych postaci. Obie dziewczynki mają w swoich rękach władzę - ich pragnienia stają się epicentrum zdarzeń, w które zostają wciągnięte nieświadome tego osoby dorosłe.

Luis, ojciec Alice jest bezrobotnym nauczycielem literatury, gdy dowiaduje się o chorobie córki postanawia za wszelką cenę spełnić jej największe marzenia..  Podobnie jak Damian, nauczyciel Barbary - nie cofnie się przed niczym, żeby spełnić oczekiwania swojej ulubienicy. Nie wiem, czy taki był zamysł reżysera, ale trochę ma się wrażenie, że role dorosłych i dzieci ulegają odwróceniu - dzieci zaskakują swoją dojrzałością myślenia, dorośli stają się śmieszni, wręcz infantylni, w swoim zafałszowywaniu rzeczywistości i argumentowaniu zachowań. Ma się nieuchronne wrażenie, że dorośli ulegali zapętleniu w swoim działaniu, zupełnie, jak dzieci grające w ulubioną grę, lub oglądające ulubioną bajkę.

Przez dziwny bieg wydarzeń losy wszystkich bohaterów przeplatają się w końcu ze sobą. Dorosła już cierpiąca na depresję i chronicznie uzależniona od kłamstwa Barbara ma wpływ na życie Alice, a marzenia Alice będą wywierały wpływ na losy Barbary. W niecodziennej kolaboracji rzeczywistości z fikcją staną też dwaj nauczyciele - Luis i Damian. Moim zdaniem to przede wszystkim film o manipulacji. O tym jak łatwo kierować innymi budując emocjonalną więź i zaufanie. To też film o pogoni i fiksacji za sprawami doczesnymi, gdy w tym czasie ucieka nam sedno i esencja życia, sprawy naprawdę istotne. To także film o napędzającej się spirali zła, które eskaluje wraz z rosnącym poczuciem zagrożenia i doznanej krzywdy. I być może film o tym, że zło które bezmyślnie wypuścimy, lubi do nas wracać..

Smutek i  refleksja wydobywająca się z nieprzeładowanych detalem obrazów, daje nam poczucie przejrzystości i prawie wniknięcia w myśli bohaterów. Ich emocje są doskonale wyczuwalne, wiszą jak gęsta chmura, skupiając naszą uwagę dokładnie na osobie. Odcienie szarości i minimalizm daje nam poczucie dotykalności i głębi psychicznej bohaterów, którzy mimo niezbyt rozbudowanych dialogów stają się bardzo nacechowani emocjami. Czujemy ich złość, smutek, zagubienie, strach... i nienawiść. A wszystkie te emocje aż kipią z ascetycznego obrazu, z dużą dozą ironii, która mimo wszystko nie pozbawia ich tragizmu...

To nie jest łatwy film, ale dla koneserów kina - z pewnością wyda się ciekawy. Wszystko w nim jest należycie wyważone, i jak dla mnie - chapeau bas - dla tak młodego reżysera, który potrafi zaserwować nam tak dojrzałe kino. Czy to drugi Almodovar? Nic z tych rzeczy, to zupełnie nowa jakość. Czekam więc z niecierpliwością na kolejne jego dzieła! I ten film również serdecznie polecam!

Między decyzją, a działaniem

Żeby nastąpił rozwój, trzeba uwolnić energię, i puścić ster. Nie chcieć kontrolować, bo kontrola nie jest możliwa. My nie jesteśmy bogiem.


"Decyzja jest dobra, jeśli wypływa z życia; jest zła jeśli bierze się tylko z głowy. Kiedy bierze się tylko z głowy, nigdy nie jest rozstrzygająca; zawsze wywołuje konflikt. Pozostaje wciąż mnóstwo możliwości, a umysł kołacze się z jednej strony w drugą. Tak właśnie tworzy się w umyśle konflikt".




"Ciało zawsze obecne jest tu i teraz. Umysł nigdy nie jest obecny tu i teraz. Na tym polega konflikt. Oddychasz tu i teraz; nie możesz oddychać jutro, i nie możesz oddychać wczoraj. Musisz oddychać w tej chwili. Ale możesz myśleć o jutrze, i możesz myśleć o wczoraj. Więc ciało pozostaje w związku z teraźniejszością, a umysł skacze pomiędzy przeszłością, a przyszłością. Dlatego istnieje rozdarcie pomiędzy ciałem i umysłem."



Osho "Apteka duszy"


W jakimś sensie jestem poligamiczna, bo uważam, że człowiek nie należy do nikogo.. A z drugiej strony wierzę, że niektóre osoby inspirują nas tak mocno, że całe życie chcemy przebywać w ich obecności, bo zawsze czujemy się z tym dobrze. Nie powinno się dualizować świata, a raczej traktować, jak całość wielości i różnorodności wszelkich bytów. Powinno być nam z tym dobrze, że ludzie są tacy właśnie jacy są, nie inni. Świat jest jak wielka układanka z ogromnej ilości puzzli, które się zazębiają ze sobą, Każdy puzzel ma albo inny kolor, wzór lub kształt, ale wszystkie tworzą jedną spójną całość.

środa, 23 listopada 2016

Powinność i obecność... czyli "Madarynki" Zaza Urushadze.

Będe nadrabiała zaległości, jesli chodzi o moje zachwyty książkowo-filmowe. Na razie inspiracje z ostatnich kilku tygodni, może i miesięcy, z racji mojej długiej niebytności w tym miejscu..

Film, który chciałabym dzisiaj polecić to gruzińsko-estoński dramat wojenny "Mandarynki" (2013), wyreżyserowny przez Zaza Urushadze. Tytułowe mandarynki, jak i sam gatunek filmowy nie są tak kluczowe dla samego odbioru filmu, jak jego przekaz. Jest to bowiem najspokojniejszy dramat wojenny jaki oglądałam. Być może bardziej pasuje do niego określenie przypowieść, bo właściwie określa on hierarchię uniwersalnych wartości, które konstytuują człowieka, nie tylko podczas wojennych zamieszek, a sama wojna, jest tu tylko spoiwem, przyczynkiem do toczenia się akcji.

Nie lubię zdradzać fabuły filmu, dla tych którzy chcieliby go jeszcze obejrzeć.Cała akcja filmu dzieje się w Abchazji, niewielkiej republice, która chce odzyskać suwerenność względem Gruzji. W maleńkiej wiosce, którą do tej pory zamieszkiwali emigranci z Estonii, pozostają tylko dwaj mieszkańcy - właściciel plantacji mandarynek - Margus i stolarz - Ivo. Dwaj bohaterowie starają się prowadzić normalne życie, oczekując na moment zbioru mandarynek, który szykuje się tego lata szczególnie obficie. Tymczasem przez wioskę przejeżdzają czeczeńscy najemnicy z wspieracjącej separatystów Rosji, gdy natrafiają na gruzińskich żołnierzy rozpoczyna się krwawa strzelanina z której wychodzi z życiem tylko dwóch żołnierzy z przeciwnych linii frontu. Jak potoczą sie dalej ich losy? Koniecznie obejrzyjcie!

Film ten jak na dramat wojenny, jest niesłychanie ciepły, a malownicze obrazy które roztaczają się na ekranie, są niesamowicie kojące, jak cały przekaz filmu. Bo mimo gorzkich momentów, film ten daje wewnętrzny spokój i nadzieję, w słuszność ludzkich decyzji, pomiędzy podziałami,i schematami, które siedzą w ludzkich głowach. Pokazuje szlachetność i człowieczeństwo najwyższych lotów. Za to uwielbiam ten film.

Historia bardzo prosta. Myślę, ze dla niektórych wyda się banalna.. Ale mistrzem jest ten, kto za pomocą minimalnych środków wyrazu, pokaże skomplikowaną głębię - i reżyserowi sie to bardzo udało.

Poniżej polski trailer do filmu: 
https://www.youtube.com/watch?v=TmzCSFleuvY&noredirect=1

Demony są w Tobie, czyli skąd słychać "Lament"?

Nie będzie to recenzja ostatniego filmu Marcina Wrony pod tytułem "Demon". Zupełnie przypadkowo skojarzył mi się z tym słowem, inny koreański horror, i myślę, że nawet bardziej trafny były to dla niego tytuł, w polskiej wersji językowej - chodzi o "Lament" (Gok-seong) w reżyserii Hong Jin-Na.

Sącząc sobie dobre piwko, naszła mnie refleksja i ochota na recenzję tego filmu... Nie jestem fanem horrorów. W sumie nawet nie wiem, czy film ten do gatunku horrorów należy, ponieważ mimo elementów fantastycznych (postać diabła, przeobrażenie demona-zombie), tak naprawdę ma więcej elementów thrillera, a nawet dramatu psychologicznego..

Ponieważ horrorów nie oglądam, ale recenzje kolegów z forum filmowego, którzy posiadają podobne gusta filmowe - naprawdę przekonały mnie, żeby ten film obejrzeć... Ostatecznie jeden horror na 365 dni w roku, to nie jest jakieś przekleństwo, więc dałam się namówić;D

I powiem szczerze - moja opinia jest mieszana w tym względzie... Nie jestem zachwycona. Nie zostałam rzucona na kolana, mimo wszystko film ten zaatakował mnie od wewnątrz. Każdy dzień po obejrzeniu tego filmu, drążył we mnie korytarze refleksji nad fabułą. Teoretycznie fabuła nie jest do końca zrozumiała, zawiera sporo niejasności, które chyba ciężko racjonalnie wytłumaczyć, być może z tego wynika tego geniusz filmu.

Momentami film jest śmieszno-straszny. Mamy wrażenie pomieszania strachu z groteską. Być może jest to specyfika wyglądu Azjatów, ale dorośli mężczyźni rzucający się ze strachu po podłodze wyrzucający z siebie w przerażeniu sylabizowane okrzyki zgrozy, wyglądają trochę jak dzieci w przedszkolu, turlające się ze śmiechu;)

Nigdy nie zdradzam ostatecznie treści fabuły, ze względu na osoby, które są gotowe go obejrzeć. Zatem przedstawie tylko lekki jej zarys. W niewielkiej koreąńskiej wiosce dochodzi do serii niewyjaśnionych zbiorowych  morderstw. Mają one charakter rytualny, i często osoby, które wychodzą żywe z tych wydarzeń, same skłonne są zabijać. Głównym bohaterem filmu jest policjant, który prowadzi dochodzenie w tej sprawie. Wszystko wydaje się mieć regularny przebieg. Największy cień podejrzeń pada na starego Japończyka, który mieszka samotnie w chatce, na zboczach góry nad wioską. Jest on postrzegany przez mieszkańców jako zombie, który czyha na nieświadome niczego dusze, które pojawią się w pobliżu jego domostwa, zakażając je obłędem, który prowadzi do śmierci wszystkich z otoczenia zakażonej osoby.

Sytuacja się komplikuje, gdy jedną z tych "zakażonych" i opętanych przez demona osób, staje się kilkuletnia córka policjanta - Hyo-jin. Policjant za wszelką cenę chcę rozwikłać zagadkę demona, by znaleźć pomoc dla swojej ukochanej córki. Jeszcze nie wie, że demon zatacza koło,by móc się objawić w różnej postaci, i różnych osobach.

Niezwykłą rolę w tym filmie odgrywa postać egzorcysty, który tłumaczy nam świat działania pozytywnej i złej energii. Pomaga nam (i postaciom) poruszać się po niezrozumiałej mapie działań energii dobra i zła, odróżnić własne emocje od działania złego demona. Podobał mi się fragment, w którym egzorcysta tłumaczy bohaterowi, dlaczego jego córka poddała się działaniom demona. Ponieważ "demon nie działa na wszystkich, ale na tych którzy go szukają, którzy go w jakimś stopniu potrzebują"...

Pojawia się też w filmie, jak dla mnie genialna wręcz scena egzorcyzmu, czyli walki energii dobra ze złem... Intrygująca jest też postać dziewczyny (ducha), która być może uosabia moment przejścia złego ducha w kolejną ofiarę, żywą osobę..


Czym mnie zaintrygował ten film?  Powstałą po czasie refleksją nad tym, że różnego typu demony przejmują kontrolę nad naszym życiem! Czy jest to demon gniewu, złości, zazdrości, czy pożądania... Obezwładnia nas doszczętnie. Tak, ze tracimy kontrolę nad naszym życiem. Przestajemy być sobą. I o tym jest ten film!

Film nie do końca wyjaśniony... I przez to bardzo intrygujący;) Chyba polecam, ale nie jest to zwykły horror! DLA TYCH CO LUBIĄ ZAWIŁĄ I NIE DO KOŃCA ODGADNIONĄ FABUŁĘ!

Nieznośny ciężar tęsknoty

Jednym z moich ulubionych filmów jest "Nieznośna lekkość bytu", który powstał na podstawie czeskiej prozy Milana Kundery. O ile znane mi były do tej pory jego "Śmieszne miłości", jakoś na "Nieznośną lekkość..." w formie książkowej nie miałam okazji trafić. Natrafiłam na nią ostatnio przypadkiem przeszukując internet. Forma audiobooka przekonała mnie zupełnie, że powinnam właśnie teraz po nią sięgnąć.Nie zawahałam się ani chwili!


Czas odsłuchu audiobooka: ok. 10 h. To i tak niewiele, gdy na prawie 400-stu stronicową książkę pewnie musialabym poświęcić kilka tygodni, o ile nie miesięcy:)

Więc od dwóch dni przepełniona jestem i poruszona do głębi melancholijnym lękiem i tęsknotą za zrozumieniem świata głównej bohaterki - Terezy. Tereza już zawsze będzie miała dla mnie subtelną twarz Juliette Binoche, a jej niewierny mąż Tomas, którego w filmie zagrał Daniel Day-Lewis - zawsze tą bezwzględność w oczach, jaką mają świadomi swej psychicznej przewagi nad kobietami, przepełnieni hedonizmem miłości cielesnej mężczyźni.

Całym sercem czuję, jak nigdy - niesamowitą spójność z bohaterką. Nikt nigdy nie opisał lepiej mojego stanu umysłu, tak nieracjonalnych egzystencjalnych lęków i melancholii, która mnie wypełnia, gdy kocham, gdy czuję się zagubiona lub zlękniona. Wydaje się ona na pierwszy rzut oka naiwna i mało wymagająca, ale w rzeczywistości przemawia przez nią głęboka mądrość - próby zrozumienia świata, i człowieka, w całej jego ułomności. Tereza wierzy w uduchowioną stronę człowieka, wierzy, że jej ciało jest czymś więcej niż tylko dobrze prosperującym mechanizmem potrzeb fizjologicznych, które napędzają nasz ograniczony fizycznością byt na tym świecie.

Jej cały światopogląd - myśli, marzenia, senne koszmary, dziecięce oddanie w miłości i zawierzenie się osobie, którą kocha - jak lustro odbijają moje uczucia, które tak ciężko w sobie czasem nazwać. Jej trudna relacja z matką, uczucie lęku akceptacyjnego, które pozostało w niej po tej relacji, jej stosunek do ciała i nagości, a także do wierności i oddania, podejście do prawdy i kłamstwa, a nawet sposób przeżywania i przeczuwania zdrady - idealnie wyrażają mnie... Musiałam więc zostawić tutaj jakiś ślad obecności tej książki w moim życiu, bo jest to książka niezwykła.

Milan Kundera doskonale zarysował w niej kobiecą i męską sylwetkę. Postać Tomasa - mimo, ze może wzbudzać lęki wszystkich kobiet - nie jest całkowicie jednowymiarowa. Przy swojej niekończącej się gonitwie za doznaniem cielesnym, okazuje się w jakimś wymiarze osobą wielkoduszną - zarówno w docenieniu miłości Terezy (przy swoim zakłamaniu,że dochowuje jej wierności emocjonalnej, mimo licznych zdrad fizycznych - stawia ją na piedestale w swoim intymnym świecie wrażliwości, do którego nie wpuszcza swoich kochanek), jak i swoich moralnych wyborach, które pozostają zawsze - tylko i wyłącznie - jego autonomicznymi wyborami. Nie jest nigdy konformistą, i to z zastanowieniem wzbudza szacunek czytelnika.

Uwielbiam refleksje narratora na temat przeróżnych zagadnień - od najbardziej trywialnych - związanych z  fizjologiczną, zwierzęcą naturą człowieka, po fundamentalne pytania o istotę moralności człowieczego bytu.. Pomiędzy czułością Terezy, a tajemnymi lubieżnościami Tomasa, pojawia się obraz Czech na tle walki ze skrytobójczym reżimem komunistycznym, który rozwija się pod czujnym okiem rosyjskich władz, i zabija w ludziach nie tylko godność, ale i wartości społeczno-moralne. Ustrój ten odbiera sens i prawdziwość egzystencji bohaterów, a jednocześnie osadza ich w moralnej próżni własnych wyborów, z których tylko oni sami mogą sie przed sobą rozgrzeszyć.

 Chce się tę książkę wchłonąć całą powierzchnią szarych komórek. Polecam serdecznie tę pozycję, w jakiejkolwiek formie wchłaniania...

wtorek, 17 lipca 2012

Stambuł wg Orhana Pamuka

Orhan Pamuk, urodzony w Turcji pisarz, jest laureatem literackiej Nagrody Nobla 2006. Znany z proeuropejskich poglądów i nieortodoksyjności religijnej, w swoim kraju, był często celem ataków.

Pierwsza książka, po którą sięgnęłam - "Muzeum Niewinności" (2008), jest jego ostatnią wydaną pozycją - rozgrywa się w latach 70-tych ubiegłego wieku. Miejscem akcji jest barwnie opisywany przez autora na kartach wielu książek - Stambuł. Wielokrotnie wracamy do stambulskich dzielnic, kamienic i uliczek, które są jak kolorowa pajęczyna rozwieszone w czasie i przestrzeni rozgrywających się historii rodzin tureckich.

"Muzeum niewinności" - to przede wszystkim dziewięcioletni zapis tęsknoty i nadziei na miłość 30-letniego bogatego Turka, kŧóry całe życie poświęcił kobiecie, która nigdy nie miała być jego przeznaczeniem. Od pierwszych spotkań, w których jeszcze nie podejrzewał, jakie znaczenie będzie miała w jego życiu, po ostatnie bolesne spotkanie... Przez lata czynił ze swojego mieszkania muzeum, w kŧórym gromadził przedmioty przypominające ukochaną. Każdego dnia dzień po dniu celebrując jej każdy gest, każdy dotyk, słowo, westchnienie... nadając przedmiotom z pozoru nieistotnym - właściwości czarodziejskich, zaklinających rzeczywistość - próbuje odzyskać straconą przeszłość.

Książka bardzo obszerna (750 stron, to nie rzadkość w twórczości Pamuka), momentami wydaje się nużąca długimi opisami... Z drugiej strony nie trudno się oprzeć magii przedmiotów i wspomnień, kŧórym oddaje się autor przez postać bohatera - każdy z nas posiada takie swoje Muzeum, gdzie przechowuje stare listy, zasuszone kwiaty, bilety do kina, lub inne bibeloty - odłamki przemijającej rzeczywistości, kŧóre potrafią swoim zapachem przywrócić nam przeszłość.

Autor porusza ważne kwestie społeczne - dotyczących tematów tabu, obyczajowości, rozwarstwienia społecznego. Książkę mogę polecić, ale tylko cierpliwym czytelnikom!:)


Druga pozycja to debiutancka powieść tego autora: "Cevdet Bej i synowie" (1982), jest sagą o losach kupieckiej rodziny w rozpoczynającą się w latach 30-tych ubiegłego wieku. Każdy z członków rodziny roztacza przed nami osobną historię życia, światopoglądu i marzeń związanych z przyszłością. Swoim układem książka przypomina wieloodcinkowy serial, który wzmaga refleksję nad przemijającymi latami poprzez przejścia w czasie, retrospekcje, by ostatecznie uzyskać barwny obraz życia Stambułu w czasach ideologicznych zawirowań i wielkich zmian społecznych.

Autor porusza kwestie stosunku Wschodu do kultury Zachodniej, a szczególnie do kultury europejskiej. Próbuje poprzez swoich bohaterów odpowiedzieć na pytania: czym jest tureckość? czym jest europejskość? Jak w kształtującym się ideologicznie Stambule próbowano znaleźć miejsce nowej hierarchii wartości wokół takich zagadnień jak: tradycja, religia, obyczaje, rodzina, wykształcenie, praca.

Lustro rzeczywistosci

Miałam sen. Śniło mi się jezioro... dookoła otaczała je drewniana przystań z licznymi budkami knajp, ogrodzonymi płotem ze zmurszałych desek, pachnących wilgocią i mchem. Krajobraz wyglądał jak scenografia gry komputerowej. Miejsce było bardzo malownicze, wydawało się bardziej samotne, niż zestarzałe - jakby przed chwilą, lub przed tygodniem było w nim słychać jeszcze śmiech przekrzykujacych sie ludzi, spędzajacych tu miło czas. To miejsce nie było wcale smutne. Huśtałam sie na długiej huśtawce sięgającej środka jeziora. Huśtawka była zawieszona w póżni, bo nie widziałam jej początku ani końca. Jednak czułam się na niej bezpiecznie. Ogarnął mnie spokój i szczęście. Obserwowałam niebo rytmicznie pojawiajace sie w tafli jeziora. Było zachmurzone, ale przejrzyste.

Ostatnio polubiłam pustą przestrzeń.
Przestrzeń, która daje wolne pole wyobraźni.
Zaczynam wyobrażać sobie koncentrację, jako duży pusty pokój. Moje myśli mają dużo miejsca, żeby w nim zamieszkać i rozwijać się,

czwartek, 26 kwietnia 2012

Japońskie klimaty

Na długo porzuciłam słowo pisane... Na pewne książki trzeba mieć nastrój, i tak po pół roku leżakowania - książka, którą już sobie wyczekałam, osiągnęła status dojrzałości, jak owoc czekający na skonsumowanie - "Japoński wachlarz. Powroty" Joanny Bator.

Kulturą i estetyką Japonii interesowałam się już od dawna... nigdy jednak nie marzyłam specjalnie o podróży do "Krainy Słońca"... jak pisze o Japonii Joanna Bator.

Po przeczytaniu wielu pozycji na temat amerykanizacji Japończyków, odechciało mi się oglądać szczątków wspaniałej tradycji, z którą Japonia jest kojarzona, a kŧórej niewiele już zostało w codziennym życiu Japończyka. Jednak pozycja o której mówię, potrafi niesamowicie rozbudzić apetyt na podróże... a w tak magiczne miejsca szczególnie:)

Autorka bardzo prostym i zwięzłym językiem prowadzi nas uliczkami tokijskich dzielnic, przeplatając wdzięcznie informacje o historii kraju Kwitnącej Wiśni, zarówno te współczesne, jak i bardzo odległe. Zastanawiam się na ile te informacje są czytelne dla osób, które po raz pierwszy sięgają po pozycję dotyczącą tematyki tego kraju. Miałam już styczność z książkami historycznymi oraz książkami z zakresu historii sztuki japońskiej, wiec podchwycenie pewnych wątków było dla mnie na pewno łatwiejsze.

Zaletą tej pozycji jest na pewno zwięzłość, oraz szczerość doznań... książka ma coś z reportażu, ale także pamiętnika, w którym kondensują się wszelkie refleksje i skojarzenia na temat doznawanych uczuć. Zapiski z podróży, do której ktoś już mentalnie się przygotował. A jednak nie pozbawione elementów zaskoczenia...

Jeżeli chcecie wybrać się w magiczną podróż - koniecznie sięgnijcie po tę książkę!

czwartek, 29 grudnia 2011

Refleksyjnie

Życie mnie ciekawi, wciąż mnie zaskakuje... to co zdarza się w nim piękne, potrafi rozbudzić nasz apetyt na miłość do świata. Nie wiem jak długo będę na tym świcie, czy moje życie cokolwiek zmieni w głębokim strumieniu rzeczywistości. Czy to ma dla kogoś znaczenie, czy tylko dla mnie...

Przyszedł czas zmian, których musze dokonać w sobie, uciekam w schemat, który towarzyszył mi zawsze, bo był bezpieczny... ktoś nauczył mnie ryzyka. Uczę się go powoli. Czas jest linearny, płynie do przodu, więc rzeczywistość, która nas czeka może być piękna. Kocham człowieka. Chciałabym pokochać siebie - bezwarunkowo. Tylko tak można być szczęsliwym, tylko tak mozna być przydatnym światu.

Boję się. Każda zmiana jest bólem. Każda zmiana jest skarbem. Wprawia w ruch. Nie wiem do czego idę, co zastanę za tym murem. Zburzyć ten mur, czy go obejść. Nie wiem, co jest lepszym rozwiązaniem.

Sekrety są w kazdym z nas. eM dziękuję za Twój sekret.

wtorek, 27 grudnia 2011

Zimowo i poświątecznie

Co robiłam kiedy mnie nie było?:D

Na chwilkę porzuciłam Krawczuka, po lekturach dotyczących Jerozolimy i początkach powstawania religii chrześcijańskiej - strasznie mnie te wątki zainteresowały... na pewno do nich powrócę, nie chciałabym popadać jednak w rutynę:P musiałam na chwilkę odpocząć od książek historycznych.... i znowu zahaczyłam o Osho.

Tym razem "Księga mężczyzn" oraz "Seks się liczy: od seksu do nadświadomości".
Pierwsza książka może naprawdę rozczarować i zniechęcić - dywagacje Oso na temat wiary chrześcijańskiej są bardzo powierzchowne i stają się rażącą nadinterpretacją w kontekście tematów, których tak naprawdę nie powinny dotyczyć. Nie mozna jednak spisac jej na straty, ponieważ spore jej fragmenty są naprawdę ciekawe, a od drugiej poowy nie mogłam sie nawet oderwać.

Osho piszę głównie o nowym typie człowieka tworzącym sie w społeczeństwie (w zasadzie jest to typ człowieka oświeconego o nowej wrażliwości i umiejętnościach zrozumienia rzeczywistosci), który jest połączeniem witalności i umiłowania życia Zorby oraz oświecenia i refleksyjności Buddy.

Druga pozycja (jestem w trakcie czytania), to w zasadzie reflekcje na temat miłości, zrozumienia znaczenia sfery seksualnej w życiu, zrozumienia seksu w kontekście społecznym, a także indywidualnym. Osho pisze o oswajaniu seksu, o wykorzystywaniu jego energii do wewnętrznej przemiany, walczy z tłumieniem seksu przez dzisiejsze społeczeństwo, które skutkuje obsesjami seksualnymi. Bardzo ciekawa pozycja. Gorąco polecam!

wtorek, 11 października 2011

Patrz, znowu jesień

Znowu będę smędzić....:) To te herbaciane klimaty wieczorowo-książkowe przybywają do nas. Na jesieni zawsze jakaś miła sercu depresyjka się pojawia - i jest o czym pisać wtedy:)

Z wystawy sklepowej dosięga mnie tytuł jakiegoś czasopisma psychologicznego: "TO NIE SĄ CZASY DLA WSTYDLIWYCH". Jakie to jakie prawdziwe.

Nie chcesz sprzedać swojej prywatności, to my nie chcemy Ciebie, mamy na Twoje miejsce innych, którzy wypełnią tę lukę. Dzisiaj jest już ich miliony. Prawie wszystkie istniejące w internecie portale opierają się na sprzedaży własnej intymności, dają nam licencję na kreowanie własnego wizerunku.

Oczywiście trudniej to zrobić przed kimś kogo widujemy na co dzień, ale przed tymi, którzy spotykają nas tylko w galeriach internetowych, wykreujemy bajkową postać - nowego SIEBIE.

Dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakuje mi innych ludzi, takich prawdziwych... z wszystkimi wadami i kompleksami, nie przerzucających się osiągnięciami zawodowymi, markami posiadanych samochodów, nazwami zagranicznych kurortów, w których się miło przy drinku z palemką spędza czas na poziomie.

Każdy marzy o lepszym życiu... ale dlaczego rzeczywistość staje się klonem hollywoodzkiej tandety? Gdzie są ludzie i ich emocje? Czy naprawdę tak dobrze jest wszystkim w Polsce? Czy żyją tu tylko szczęśliwi i spełnieni ludzie, całkowicie pewni swej przyszłości? Szukam normalności. I normalnych ludzi, którzy powiedzą mi, że życie nie jest takie proste.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Cesarstwo Rzymskie, czyli Aleksandra Krawczuka hiostorie nieprawdobne...

Ostatnio totalnie zadłużyłam się w książkach historycznych, więc cala seria rzymsko-palestyńska Aleksandra Krawczuka jest dla mnie nie lada gratką. Czytam z wypiekami na twarzy, jak ekscytujące romansidło - dzieje kolejnych cesarzy rzymskich i władców Jerozolimy. Trochę chaotycznie, bo najpierw - to co udało mi sie odnaleźć we własnym domu, resztę wyszukam ze zbiorów bibliotecznych. Bardzo polecam, autor nie szczędzi nam ciekawostek i powiązań z dziejami zapisanymi w Biblii, rozszerzając naszą wiedzę o informacje z kultury i obyczajów starożytnych, barwnie i szczegółowo opisuje znane postaci ze świata sztuki i kultury. W końcu nazwy geograficzne, czy imiona wielkich władców, zasłyszane na lekcjach historii lub z ewangelii Pisma Świętego, stają sie znajome i zrozumiałe w kontekście wielkiego dziedzictwa starożytności.

Obecnie jestem po lekturze "Nerona" oraz "Rzym i Jerozolima". Chyba nie da sie opisać w kilku zdaniach wszystkich ciekawostek, których dowiedziałam sie z tych książek. Jest to wiedza, której na pewno nie znajdziemy w podręcznikach szkolnych, a opisana takim językiem, że czyta sie ją jak najlepszą powieść. Autor ucieka od oceny historycznej, przedstawiając nam kilka różnych punktów widzenia każdej sytuacji oraz postaci, zdając sobie sprawę, że wszystko, co wiemy, to tylko wiedza szczątkowa, która cudem przetrwała do naszych czasów. Jednak i tak zadziwia jej ogrom, bo zazwyczaj mgliste wspomnienia z lekcji historii i języka polskiego nie oddają barwności i zróżnicowania tej epoki. Zachęcam wszystkich do lektury!:)

Kolejne pozycje już na mnie czekają:)

niedziela, 26 czerwca 2011

Wątpliwości Kierkegaarda

Powracam ostatnio do "klasyki" filozofii, na nowo przeszukuje zapomniane już dzieła... właśnie zahaczyłam o Sorena Kierkegaarda "Bojaźń i drżenie", które znalazłam w mojej biblioteczce.

Kierkegaard jest filozofem specyficznym, nie można go zakwalifikować do żadnego nurtu filozoficznego, bo czytając jego dzieła ma się wrażenie, że jest to ogromnie osobisty dziennik własnych przemyśleń, oczekiwań, dylematów... Bardzo się bronił przed stworzeniem uniwersalnego systemu filozoficznego, który był ambicją wielu jego poprzedników. Doskonale rozumiał odrębność ścieżki i rozumowania każdego człowieka, który jest ukształtowany indywidualnymi doświadczeniami oraz niepowtarzalną osobowością. Dlatego zastrzegał, że wszystkie publikowane przez niego poglądy, są wyłącznie jego spekulacją i wnioskami wyciągniętymi z własnego życia.

Urzekła mnie jego niezwykła skromność i zdystansowanie do własnej wiedzy. Dziś w epoce samych pewników, pouczeń, złotych przepisów i poradników - taki filozof daje do myślenia. Prawo do wątpienia jest cechą ludzi rozumnych!

"To, co starożytni Grecy, którzy znali się coś niecoś na filozofii, uważali za zadanie całego życia, gdyż zdolności do wątpienia nie zdobywa się w parę dni, czy też tygodni, cel, do jakiego dochodził stary wysłużony bojownik, który zachowywał równowagę wątpienia wśród wszystkich pułapek, przecząc niezmordowanie pewności zmysłów i pewności myślenia, niezłomnie zwalczając męki miłości własnej oraz podszepty współczucia, staje się dziś sprawą, od której każdy rozpoczyna."

A może to tylko pobożne życzenie filozofa, aby z takim właśnie wątpieniem, każdy się zatrzymywał w swoim życiu nad zagadnieniami najważniejszymi, nie ufając zwłaszcza swym zwodniczym zmysłom i "miłości własnej". Dopóki wątpimy, jesteśmy w stanie się rozwijać, mamy otwarty umysł na nowe rozwiązania. Pewność zamyka nas w skorupie uogólnień i zatrzymuje proces pracy nad sobą.

Zadaje też odwieczne pytanie o ludzką egzystencję i potrzebę istnienia Boga, bo cała filozofia Kierkegaarda na wierze w Boga się właśnie opiera, dylematy wiary i postawy wobec zadań jakie ona narzuca, są główną osią wokół oscylują najważniejsze dla niego pytania. Dla tych co sie zainteresują odsyłam do biografii filozofa, w której te uwarunkowania mają swoje korzenie.

"Jeżeli nie ma żadnych świętych więzów łączących ludzkość, jeżeli pokolenie za pokoleniem powstaje jak liście w puszczy, jeżeli jedno pokolenie powstaje na zmianę drugiemu, jak następują po sobie śpiewy ptaków w lesie, jeżeli pokolenia mijają, idąc przez życie jak okręt na morzu, jak wicher na pustyni, jak bezmyślne i bezowocne działanie, jeżeli wieczne zapomnienie czyha na swą zdobycz i nie ma rzeczy, która byłaby dość silna, aby wyzwolić od tego - jakże puste i beznadziejne wydaje się życie!"

Oczywiście wierzy, że wszelkie ludzkie wysiłki nie idą na marne i to właśnie wiara daje siły do życia, mimo wszelkich trudności.

"Nikt nie może być zapomniany, kto był wielki na świecie; ale każdy był wielki na swój sposób, a każdy w zależności od wielkości tego, co umiłował."
"O każdym trzeba pamiętać, ale każdy stał się wielki, w zależności od tego czego oczekiwał(...) i z czym walczył."


"Ten kto pokłada nadzieję w rzeczach najlepszych, starzeje się oszukany przez życie, ten kto jest zawsze przygotowany na najgorsze, starzeje się wcześnie, a ten kto wierzy - zachowuje młodość wiekuistą."

Lektura to trudna, choć niewielkiej objętości. Zachęcam jednak tych, którzy w zgiełku życia czekają jeszcze na słowo wątpliwości wypowiedziane przez zadumanego nad swym życiem filozofa, by odnaleźć w nich skrawek siebie. I ostatnie już zdanie Sorena, które mogłoby podsumować refleksję na dzisiejsze czasy:

"Nie tylko w świecie handlu, lecz także w świecie idei nasze czasy urządzają "prawdziwą wyprzedaż". Wszystko kosztuje tak śmiesznie mało, że nasuwa się pytanie, czy ostatecznie znajdzie się kupiec."

Czy Soren Kierkegaard już prawie 200 lat temu mógł przewidzieć, jak bardzo sprzedajne nastaną czasy?

środa, 22 czerwca 2011

życie jako Nienasycenie

Życie jest ciągłym doświadczaniem braku. Jesteśmy stworzeni z braku. Niedoskonałej pełni, nienasyconego pragnienia, niedokończonej całości. Tworzymy skończony organizm, z nieskończoną i nieograniczoną duchowością, bezgraniczną samotnością i nieoswajalną, niereformowalną ułomnością.

To chyba jest sedno: naszych porażek, naszych nieszczęść, naszych niepowodzeń. Nie ma innego wyjścia. Trzeba się pogodzić, z tym,że w życiu ciągle będzie nam czegoś brakować, nigdy nie będzie doskonale i nigdy nie będzie pięknie... najpiękniej. Za to co piękne i doskonałe, musimy słono zapłacić. Miażdżącą cenę.

Świat fizyczny i świat duchowy składa się z biegunów. Wszystko płynie od jednego bieguna do drugiego: nasze myśli, słowa, czyny. Przeciwne bieguny się przyciągają: strach żywi się odwagą, a nienawiść miłością... a może zupełnie odwrotnie.

To co małe i gorsze, niszczy większe i doskonalsze. Taka jest teoria powszechności. Jednakże żaden człowiek nie stoi w miejscu, żaden organizm, ani materia, ani idea, ani myśl - nie stoi w miejscu... Z każdą sekundą nasze ciało dokonuje ogromnych procesów przetwarzania każdej komórki, każdego neuronu. Wszystko więc musi iść do przodu, wszystko musi się zmienić, także ten zły musi się w końcu zmienić w dobrego...

Dualizm uprzedmiotowiony w tej teorii nie może istnieć. nie może istnieć skończone dobro i skończone zło - nie na tym świecie. Skoro nie możemy być do końca doskonali, nie potrafimy też być do końca źli. Skończenie może istnieć tylko w świecie w kŧórym mieszka Bóg, czyli tam, gdzie istnieje najwyższa doskonałość może istnieć też najgorsze zło... niezmienne i nienaruszalne.

Chyba znalazłam logiczne uzasadnienie dla teorii chrześcijańskiego miłosierdzia - dopóki żyjemy na tym świecie największe zło może przemienić się w dobro, a dobro może zamienić się w zło - nie możemy niczego definiować i nazywać do końca, nie możemy też nieukończonego procesu przerywać karą (np. wyrokiem śmierci). Śmierć jest momentem definicji, zakończenia tego procesu. Naturalna śmierć daje możliwość zrealizowania się poszczególnych bytów.

Poruszanie się pomiędzy biegunami powoduje, że żadnego z nich nie możemy osiągnąć, stąd pewnie wynika ciągłe uczucie niedosytu. Dotykając zaledwie doskonałości, zostajemy porwani przez odwrotny biegun... i tak miotamy się w nieskończoność.