czwartek, 29 grudnia 2011

Refleksyjnie

Życie mnie ciekawi, wciąż mnie zaskakuje... to co zdarza się w nim piękne, potrafi rozbudzić nasz apetyt na miłość do świata. Nie wiem jak długo będę na tym świcie, czy moje życie cokolwiek zmieni w głębokim strumieniu rzeczywistości. Czy to ma dla kogoś znaczenie, czy tylko dla mnie...

Przyszedł czas zmian, których musze dokonać w sobie, uciekam w schemat, który towarzyszył mi zawsze, bo był bezpieczny... ktoś nauczył mnie ryzyka. Uczę się go powoli. Czas jest linearny, płynie do przodu, więc rzeczywistość, która nas czeka może być piękna. Kocham człowieka. Chciałabym pokochać siebie - bezwarunkowo. Tylko tak można być szczęsliwym, tylko tak mozna być przydatnym światu.

Boję się. Każda zmiana jest bólem. Każda zmiana jest skarbem. Wprawia w ruch. Nie wiem do czego idę, co zastanę za tym murem. Zburzyć ten mur, czy go obejść. Nie wiem, co jest lepszym rozwiązaniem.

Sekrety są w kazdym z nas. eM dziękuję za Twój sekret.

wtorek, 27 grudnia 2011

Zimowo i poświątecznie

Co robiłam kiedy mnie nie było?:D

Na chwilkę porzuciłam Krawczuka, po lekturach dotyczących Jerozolimy i początkach powstawania religii chrześcijańskiej - strasznie mnie te wątki zainteresowały... na pewno do nich powrócę, nie chciałabym popadać jednak w rutynę:P musiałam na chwilkę odpocząć od książek historycznych.... i znowu zahaczyłam o Osho.

Tym razem "Księga mężczyzn" oraz "Seks się liczy: od seksu do nadświadomości".
Pierwsza książka może naprawdę rozczarować i zniechęcić - dywagacje Oso na temat wiary chrześcijańskiej są bardzo powierzchowne i stają się rażącą nadinterpretacją w kontekście tematów, których tak naprawdę nie powinny dotyczyć. Nie mozna jednak spisac jej na straty, ponieważ spore jej fragmenty są naprawdę ciekawe, a od drugiej poowy nie mogłam sie nawet oderwać.

Osho piszę głównie o nowym typie człowieka tworzącym sie w społeczeństwie (w zasadzie jest to typ człowieka oświeconego o nowej wrażliwości i umiejętnościach zrozumienia rzeczywistosci), który jest połączeniem witalności i umiłowania życia Zorby oraz oświecenia i refleksyjności Buddy.

Druga pozycja (jestem w trakcie czytania), to w zasadzie reflekcje na temat miłości, zrozumienia znaczenia sfery seksualnej w życiu, zrozumienia seksu w kontekście społecznym, a także indywidualnym. Osho pisze o oswajaniu seksu, o wykorzystywaniu jego energii do wewnętrznej przemiany, walczy z tłumieniem seksu przez dzisiejsze społeczeństwo, które skutkuje obsesjami seksualnymi. Bardzo ciekawa pozycja. Gorąco polecam!

wtorek, 11 października 2011

Patrz, znowu jesień

Znowu będę smędzić....:) To te herbaciane klimaty wieczorowo-książkowe przybywają do nas. Na jesieni zawsze jakaś miła sercu depresyjka się pojawia - i jest o czym pisać wtedy:)

Z wystawy sklepowej dosięga mnie tytuł jakiegoś czasopisma psychologicznego: "TO NIE SĄ CZASY DLA WSTYDLIWYCH". Jakie to jakie prawdziwe.

Nie chcesz sprzedać swojej prywatności, to my nie chcemy Ciebie, mamy na Twoje miejsce innych, którzy wypełnią tę lukę. Dzisiaj jest już ich miliony. Prawie wszystkie istniejące w internecie portale opierają się na sprzedaży własnej intymności, dają nam licencję na kreowanie własnego wizerunku.

Oczywiście trudniej to zrobić przed kimś kogo widujemy na co dzień, ale przed tymi, którzy spotykają nas tylko w galeriach internetowych, wykreujemy bajkową postać - nowego SIEBIE.

Dzisiaj zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakuje mi innych ludzi, takich prawdziwych... z wszystkimi wadami i kompleksami, nie przerzucających się osiągnięciami zawodowymi, markami posiadanych samochodów, nazwami zagranicznych kurortów, w których się miło przy drinku z palemką spędza czas na poziomie.

Każdy marzy o lepszym życiu... ale dlaczego rzeczywistość staje się klonem hollywoodzkiej tandety? Gdzie są ludzie i ich emocje? Czy naprawdę tak dobrze jest wszystkim w Polsce? Czy żyją tu tylko szczęśliwi i spełnieni ludzie, całkowicie pewni swej przyszłości? Szukam normalności. I normalnych ludzi, którzy powiedzą mi, że życie nie jest takie proste.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Cesarstwo Rzymskie, czyli Aleksandra Krawczuka hiostorie nieprawdobne...

Ostatnio totalnie zadłużyłam się w książkach historycznych, więc cala seria rzymsko-palestyńska Aleksandra Krawczuka jest dla mnie nie lada gratką. Czytam z wypiekami na twarzy, jak ekscytujące romansidło - dzieje kolejnych cesarzy rzymskich i władców Jerozolimy. Trochę chaotycznie, bo najpierw - to co udało mi sie odnaleźć we własnym domu, resztę wyszukam ze zbiorów bibliotecznych. Bardzo polecam, autor nie szczędzi nam ciekawostek i powiązań z dziejami zapisanymi w Biblii, rozszerzając naszą wiedzę o informacje z kultury i obyczajów starożytnych, barwnie i szczegółowo opisuje znane postaci ze świata sztuki i kultury. W końcu nazwy geograficzne, czy imiona wielkich władców, zasłyszane na lekcjach historii lub z ewangelii Pisma Świętego, stają sie znajome i zrozumiałe w kontekście wielkiego dziedzictwa starożytności.

Obecnie jestem po lekturze "Nerona" oraz "Rzym i Jerozolima". Chyba nie da sie opisać w kilku zdaniach wszystkich ciekawostek, których dowiedziałam sie z tych książek. Jest to wiedza, której na pewno nie znajdziemy w podręcznikach szkolnych, a opisana takim językiem, że czyta sie ją jak najlepszą powieść. Autor ucieka od oceny historycznej, przedstawiając nam kilka różnych punktów widzenia każdej sytuacji oraz postaci, zdając sobie sprawę, że wszystko, co wiemy, to tylko wiedza szczątkowa, która cudem przetrwała do naszych czasów. Jednak i tak zadziwia jej ogrom, bo zazwyczaj mgliste wspomnienia z lekcji historii i języka polskiego nie oddają barwności i zróżnicowania tej epoki. Zachęcam wszystkich do lektury!:)

Kolejne pozycje już na mnie czekają:)

niedziela, 26 czerwca 2011

Wątpliwości Kierkegaarda

Powracam ostatnio do "klasyki" filozofii, na nowo przeszukuje zapomniane już dzieła... właśnie zahaczyłam o Sorena Kierkegaarda "Bojaźń i drżenie", które znalazłam w mojej biblioteczce.

Kierkegaard jest filozofem specyficznym, nie można go zakwalifikować do żadnego nurtu filozoficznego, bo czytając jego dzieła ma się wrażenie, że jest to ogromnie osobisty dziennik własnych przemyśleń, oczekiwań, dylematów... Bardzo się bronił przed stworzeniem uniwersalnego systemu filozoficznego, który był ambicją wielu jego poprzedników. Doskonale rozumiał odrębność ścieżki i rozumowania każdego człowieka, który jest ukształtowany indywidualnymi doświadczeniami oraz niepowtarzalną osobowością. Dlatego zastrzegał, że wszystkie publikowane przez niego poglądy, są wyłącznie jego spekulacją i wnioskami wyciągniętymi z własnego życia.

Urzekła mnie jego niezwykła skromność i zdystansowanie do własnej wiedzy. Dziś w epoce samych pewników, pouczeń, złotych przepisów i poradników - taki filozof daje do myślenia. Prawo do wątpienia jest cechą ludzi rozumnych!

"To, co starożytni Grecy, którzy znali się coś niecoś na filozofii, uważali za zadanie całego życia, gdyż zdolności do wątpienia nie zdobywa się w parę dni, czy też tygodni, cel, do jakiego dochodził stary wysłużony bojownik, który zachowywał równowagę wątpienia wśród wszystkich pułapek, przecząc niezmordowanie pewności zmysłów i pewności myślenia, niezłomnie zwalczając męki miłości własnej oraz podszepty współczucia, staje się dziś sprawą, od której każdy rozpoczyna."

A może to tylko pobożne życzenie filozofa, aby z takim właśnie wątpieniem, każdy się zatrzymywał w swoim życiu nad zagadnieniami najważniejszymi, nie ufając zwłaszcza swym zwodniczym zmysłom i "miłości własnej". Dopóki wątpimy, jesteśmy w stanie się rozwijać, mamy otwarty umysł na nowe rozwiązania. Pewność zamyka nas w skorupie uogólnień i zatrzymuje proces pracy nad sobą.

Zadaje też odwieczne pytanie o ludzką egzystencję i potrzebę istnienia Boga, bo cała filozofia Kierkegaarda na wierze w Boga się właśnie opiera, dylematy wiary i postawy wobec zadań jakie ona narzuca, są główną osią wokół oscylują najważniejsze dla niego pytania. Dla tych co sie zainteresują odsyłam do biografii filozofa, w której te uwarunkowania mają swoje korzenie.

"Jeżeli nie ma żadnych świętych więzów łączących ludzkość, jeżeli pokolenie za pokoleniem powstaje jak liście w puszczy, jeżeli jedno pokolenie powstaje na zmianę drugiemu, jak następują po sobie śpiewy ptaków w lesie, jeżeli pokolenia mijają, idąc przez życie jak okręt na morzu, jak wicher na pustyni, jak bezmyślne i bezowocne działanie, jeżeli wieczne zapomnienie czyha na swą zdobycz i nie ma rzeczy, która byłaby dość silna, aby wyzwolić od tego - jakże puste i beznadziejne wydaje się życie!"

Oczywiście wierzy, że wszelkie ludzkie wysiłki nie idą na marne i to właśnie wiara daje siły do życia, mimo wszelkich trudności.

"Nikt nie może być zapomniany, kto był wielki na świecie; ale każdy był wielki na swój sposób, a każdy w zależności od wielkości tego, co umiłował."
"O każdym trzeba pamiętać, ale każdy stał się wielki, w zależności od tego czego oczekiwał(...) i z czym walczył."


"Ten kto pokłada nadzieję w rzeczach najlepszych, starzeje się oszukany przez życie, ten kto jest zawsze przygotowany na najgorsze, starzeje się wcześnie, a ten kto wierzy - zachowuje młodość wiekuistą."

Lektura to trudna, choć niewielkiej objętości. Zachęcam jednak tych, którzy w zgiełku życia czekają jeszcze na słowo wątpliwości wypowiedziane przez zadumanego nad swym życiem filozofa, by odnaleźć w nich skrawek siebie. I ostatnie już zdanie Sorena, które mogłoby podsumować refleksję na dzisiejsze czasy:

"Nie tylko w świecie handlu, lecz także w świecie idei nasze czasy urządzają "prawdziwą wyprzedaż". Wszystko kosztuje tak śmiesznie mało, że nasuwa się pytanie, czy ostatecznie znajdzie się kupiec."

Czy Soren Kierkegaard już prawie 200 lat temu mógł przewidzieć, jak bardzo sprzedajne nastaną czasy?

środa, 22 czerwca 2011

życie jako Nienasycenie

Życie jest ciągłym doświadczaniem braku. Jesteśmy stworzeni z braku. Niedoskonałej pełni, nienasyconego pragnienia, niedokończonej całości. Tworzymy skończony organizm, z nieskończoną i nieograniczoną duchowością, bezgraniczną samotnością i nieoswajalną, niereformowalną ułomnością.

To chyba jest sedno: naszych porażek, naszych nieszczęść, naszych niepowodzeń. Nie ma innego wyjścia. Trzeba się pogodzić, z tym,że w życiu ciągle będzie nam czegoś brakować, nigdy nie będzie doskonale i nigdy nie będzie pięknie... najpiękniej. Za to co piękne i doskonałe, musimy słono zapłacić. Miażdżącą cenę.

Świat fizyczny i świat duchowy składa się z biegunów. Wszystko płynie od jednego bieguna do drugiego: nasze myśli, słowa, czyny. Przeciwne bieguny się przyciągają: strach żywi się odwagą, a nienawiść miłością... a może zupełnie odwrotnie.

To co małe i gorsze, niszczy większe i doskonalsze. Taka jest teoria powszechności. Jednakże żaden człowiek nie stoi w miejscu, żaden organizm, ani materia, ani idea, ani myśl - nie stoi w miejscu... Z każdą sekundą nasze ciało dokonuje ogromnych procesów przetwarzania każdej komórki, każdego neuronu. Wszystko więc musi iść do przodu, wszystko musi się zmienić, także ten zły musi się w końcu zmienić w dobrego...

Dualizm uprzedmiotowiony w tej teorii nie może istnieć. nie może istnieć skończone dobro i skończone zło - nie na tym świecie. Skoro nie możemy być do końca doskonali, nie potrafimy też być do końca źli. Skończenie może istnieć tylko w świecie w kŧórym mieszka Bóg, czyli tam, gdzie istnieje najwyższa doskonałość może istnieć też najgorsze zło... niezmienne i nienaruszalne.

Chyba znalazłam logiczne uzasadnienie dla teorii chrześcijańskiego miłosierdzia - dopóki żyjemy na tym świecie największe zło może przemienić się w dobro, a dobro może zamienić się w zło - nie możemy niczego definiować i nazywać do końca, nie możemy też nieukończonego procesu przerywać karą (np. wyrokiem śmierci). Śmierć jest momentem definicji, zakończenia tego procesu. Naturalna śmierć daje możliwość zrealizowania się poszczególnych bytów.

Poruszanie się pomiędzy biegunami powoduje, że żadnego z nich nie możemy osiągnąć, stąd pewnie wynika ciągłe uczucie niedosytu. Dotykając zaledwie doskonałości, zostajemy porwani przez odwrotny biegun... i tak miotamy się w nieskończoność.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

zabić własny strach

Dzisiaj miałam kolejny rzeźniczy sen. Nie wiem skąd w mojej głowie tyle makabrycznych myśli i wizji, skąd tyle strachu w korytarzach zapomnienia. Jak na planie całkiem niezłego thrillera. Morderstwa, gwałty, ucieczki, dzikie orgie, narkotykowy haj i wszechogarniający lęk.

Muszę przyznać, że co najmniej raz w roku śni mi się, że kogoś zabijam. Najczęściej zupełnie przypadkiem i jakby to było ode mnie nie zależne, rutynowe działanie. Po jakimś czasie wpadam w panikę, bo dociera do mnie co się wydarzyło: ucięłam komuś głowę, rękę, nogę etc., a wiem, że zupełnie nie jestem do tego zdolna... zdaję sobie sprawę z absurdalności tej sytuacji, ale myślę o tym: co mam teraz zrobić?

Nigdy nie spotyka mnie kara, ani konfrontacja społeczna. Boję się. Ale jeszcze nikt nigdy mnie nie skrytykował w moim śnie za morderstwo. Zazwyczaj ukrywam zwłoki lub skaleczoną osobę w szafie. Ona chyba się nie odzywa, albo tylko szarpie z drzwiami.

Najczęstszym narzędziem występującym w moich snach użytym do tych haniebnych czynów jest siekiera. Przecież w normalnym życiu ledwo bym ją udźwignęła... skąd mój umysł potrafi generować takie myśli i marzenia senne?

Pamiętam taki obraz: naga kobieta w długim czerwonym futrze, twarz wykrzywiona w jakimś dziwnym grymasie, lekko pochylona, nie widać jej oczu... Erotyzm i śmierć jakby w jednym uścisku przedstawione w tej postaci, przerażające i intrygujące. Nie pamiętam tytułu, ani autora... Byłaby to doskonała ilustracja dzisiejszego snu.

Udało mi znaleźć obraz: jest on autorstwa Maxa Ernst'a, tytuł - Toaleta panny młodej, z roku 1940. Jest dosyć upiorna jak na pannę młodą. Dla mnie jest lubieżna i makabryczna niczym postacie z obrazów Hieronima Boscha... Jak mogłam sobie doczytać: ze względu na różne techniki stosowane przez Maxa Ernst'a w malarstwie - nazywano go "kowalem snów". I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?:)

sobota, 18 czerwca 2011

niebo nad

Nad morzem najbardziej uwielbiam... NIEBO. Jest rozleglejsze niż to widziane na co dzień w wąskich kominach powietrza, pomiędzy blokami.
Ma niezwykłą głębię i dotykalną fakturę. Zdaje się wisieć nade mną, jak ogromne szaro-błękitne futro, zawieszone do góry nogami... Gdy troszeczkę wyżej wyciągnę rękę, gotowa jestem poczuć jego spienioną fakturę...

środa, 15 czerwca 2011

rozliczanka

Skapitulowałam. Mimo pokrętnych ścieżek świata, gęstych i śliskich meandrów zasad i słuszności, społecznych przykazań i przepisów na sukces... nigdy nie rozstrzygniemy przyczyn i skutków naszych wyborów, nałogów i ucieczek, od których nikt nas nie uwolni, ani nie podpowie dlaczego...

mimo, tych wszystkich zawiłości - nadal koi mnie zapach ziemi, uspokaja chłód liści i obiecująca woń kwiatów...

kto stworzył piramidę i wieżę? izolację i własność, status i bogactwo, biedę i upokorzenie? niech mnie ktoś wystrzeli w kosmos, bo na tym świecie, chce mi się tylko uciekać od wszystkiego...do milczącej i zawsze pokornej natury.

Kto zwycięzcą ,a kto przegranym...tam wszystko jedno.

Skoro tak mało miejsc, gdzie możemy być sami ze sobą, wystarczy się rozpłakać w środku miasta. Pozostaniemy nadal skorumpowani czyjąś oceną, ale jakże normalni i ludzcy. W kołowrotku świata coraz bardziej przyśpiesza: szybka ocena sytuacji, funkcjonalność, wygoda, samozadowolenie, chłód.

To przepis na sukces? Do czego?... Samotności?!

W ostatnich dniach upajam się niezmordowanie tylko jedną kapelą: Beirut - "Postcards from Italy".

wtorek, 31 maja 2011

rzeka złudzeń

Zimna ściana deszczu zakryła przed chwilą jeszcze zielone i duszne ulice. dlaczego deszcz tak uspokaja?

od kilku dni jest mi lekko i spokojnie. czuję się szczęśliwa. pytania które zadaje innym (których tak naprawdę nie mogę zadać nikomu, poza sobą) wydają mi się drugorzędne. z lekkim zrozumieniem podchodzę do wszystkiego, co nie ma dla mnie odpowiedzi. być może brak odpowiedzi, jest dla mnie zdrowszy.

człowiek czasami lubi się czegoś uczepić. dotyczy to tak samo kobiet, jak i mężczyzn. lubimy mieć świadomość, że coś wyjątkowego, przeszło nam koło nosa. miotamy się. walczymy. myślimy. marzymy. na jakieś szczęście tego nie zdobywamy...a po 10, 20, 30 latach okazuje się to śmieszne i bezwartościowe.

to smutne tracić czas na takie rzeczy...ale my ludzie często takie historie posiadamy w swoich intymnych biografiach.

z takiej podróży do wnętrza, można nie wyjść cało. może się okaże, że duchowość nasza, to tylko wstrętny i chytry karzeł karmiony przez lata egoistyczną miłością samego siebie. nie chcę takiego zakończenia...

czwartek, 14 kwietnia 2011

kiedy tracę wszystko...

Kiedy tracę wszystko, to jest moment w którym pozostaję na chwilę sama ze sobą - najprawdziwszą sobą. Świat, który jest wokół przetasowuje się, ale ja zostaję na miejscu, w dodatku poza nawiasem wszystkiego, jakbym się nagle rozebrała z otoczenia. Dokonuje się wtedy najprawdziwsze spotkanie, jak pukanie do nieznajomych drzwi.

Poszukiwanie Dobra, jest najważniejsze w życiu...Zło nie ma żadnej własności, jest chorobą toczącą organizm...ucieczką od prawdziwego życia. Niebezpieczeństwo jest takie, że chory organizm, zbyt późno daje objawy zniszczenia.

Każdy z nas jest troszkę zraniony. Wszystko co ziemskie rani niedoskonałością. Niedoskonali ludzie tworzą wszystko niedoskonałe: związki, wybory, sumienia...w poczucie winy wpędza nas wieczna tęsknota za doskonałością. Dlaczego więc wierzymy, że życie będzie bajką? Świat nas oszukuje...w innych ludziach, we własnych marzeniach. Początek i koniec jest zawsze taki sam, a to co pomiędzy...ma zawsze swoją cenę.

Jesteśmy wycinkami rzeczywistości, każde z innej historii, która trwa. Chciałabym przytulić każdego zranionego człowieka.

foto: Zdzisław Beksiński,1984 oil painting.

niedziela, 20 marca 2011

Ja - zalążek możliwości

Wiele lat toczyłam spór o to co rządzi naszym życiem: przypadek czy przeznaczenie? Kiedyś wierzyłam w przeznaczenie. Byłam pewna, że wszystko jest z góry ustalone (nasz zawód, nasz życiowy partner, sukces lub porażka, gdzie kogo spotykamy, co wybieramy etc.). Wszystko miało zmierzać do jednego spójnego wniosku, którego końcem i definicją miała być śmierć. Ostatecznie trzeba było tylko w sprawach drobnych tak zarządzać swoim życiem, żeby bilans wyszedł na naszą korzyść (nie chodzi tu o sukces komercyjny, ale o to by nasze życie było przewagą "dobrego"). Z biegiem czasu doczekałam się wniosku, że zarówno przypadek, jak i przeznaczenie nie są odpowiedzią na zadane pytanie, którekolwiek z nich wybierzemy nie zmienia ono kontekstu udzielonej na niego odpowiedzi, żadnego z nich nie jesteśmy w stanie udowodnić.

Dzisiaj skłaniałabym się ku teorii czystej kartki: jesteśmy wrzuceni w ten świat "czyści" (pozbawieni wszelkich instrukcji i wartości, bez balastu przeszłości), dostajemy od losu maleńki bagaż w formie naszego potencjału (każdy z nas ma indywidualny i na inną skalę). Ten potencjał warunkuje nas do drogi w jakimś kierunku i decyduje poniekąd o osiągniętym sukcesie, ale druga połowa tej drogi to nasz wkład (50 %): czyli nasza praca i szeroko pojęta "TWÓRCZOŚĆ" (czyli wszystko to, co dajemy z siebie światu...zupełnie nie przymuszeni...po prostu to dajemy, bo np. lubimy to robić nawet jak nikt nam za to nie zapłaci). Ta praca, i ten wkład własny decyduje o tym, gdzie jesteśmy i co nam się przydarza w życiu.

Wierzę też, że wszystko co istnieje na świecie i co się wydarza - ma swój łańcuch przyczynowo-skutkowy. Są rzeczy dla nas niepojęte np. tragedie ludzkie, które nie są wytłumaczalne naszymi zachowaniami i zastanawiamy się nad ich celem i przyczyną. Ale myślę, że Jest też tajemnicza siła, która rządzi tym światem. Pewien rodzaj energii, którą wkładamy w swoją wiarę potrafi przemieniać rzeczywistość wokół nas i jest wysyłana w kosmos, by do nas wrócić. Na pewno ważne jest jakie wartości rządzą naszym życiem, bo one decydują w jakim kierunku zmierzamy.

Światem kierują pewne uniwersalne wartości obecne w każdej z wielkich religii, a nawet Ci którzy nie mają swojego Boga, mają kodeks moralny, który powinien szerzyć miłość i prawdę, Jeśli nie wyobrażasz sobie świata bez Dobra, i Dobro jest dla Ciebie najwyższą wartością, Twoje życie będzie potwierdzeniem lub zaprzeczeniem tej teorii. Będziesz całe życie wystawiany na próbę. Próbę, którą prawdopodobnie przejdziesz zwycięsko...ale tylko wtedy kiedy zaakceptujesz to, co niesie z sobą rzeczywistość. Nawet gdy jest najbardziej brutalna i krzywdząca. Bo to Ty stajesz się żywą definicją Dobra, ono musi się w Tobie zrealizować.

Wraz z upływem lat pozbywamy się też swoich wad. Życie traktuje nas srogo, rzeźbi nasz charakter. Tragedie, które nas spotykają są najczęściej odpowiedzią na nasze wady...są próbą dla naszych niedoskonałości. Pozbędziesz się ich - problem przestanie istnieć. O tym naucza też filozofia buddyjska czy zen. Niech wszystko stanie się obojętne i nieważne, bo wszystko przemija...nawet nasze pragnienia, jak i ból przemijają. To co dzisiaj jest tragedią, jutro staje się dla nas wybawieniem, bo wszystko ewoluuje i przeobraża się. Jednak do żadnego stanu ducha nie należy się przyzwyczajać, bo to nie emocje powinny rządzić naszym życiem, one są chwilowe i indywidualne dla każdego z nas. One nie są rzeczywistym obrazem świata. Bez emocji, my jako My - pozostajemy w środku, nieporuszeni.

wtorek, 15 marca 2011

Opluta

Słucham Świetlickiego...Marcina. Opluta byłam wczoraj - deszczem. Wiosennie i bosko mi. Gdy słucham Świetlickiego, chcę mi się żyć i pluć dookoła. Obżerać się czereśniami bez opamiętania (jak Grek Zorba) i pluć pestkami...jak Grabaż mieć ich pełne kieszenie. Na zagrychę dzisiaj Świetliki w utworze "Opluty" oraz Grabażowa "Moja generacja". Uciekaaam...sobie poprawiać humor:)

poniedziałek, 14 marca 2011

Marcowe nowalijki

Dawno mnie tu nie było, a w tym czasie wiele się wydarzyło, przeczytało, obejrzało. Za mną koncert Czesława Mozila i Lao Che w zabrzańskim klubie Wiatrak. Było rewelacyjnie! W dodatku udało się nam wyjść większą ekipą, jaką chadzaliśmy jeszcze w czasach studenckich:D Oba koncerty podobały mi się bardzo, choć na grupie Czesława było więcej luda, to koncert Lao Che naprawdę odpalił dynamit!Spięty powalił na kolana publikę utworem "Riders on the Storm" grupy The Doors:)Jedna i druga formacja grała głównie utwory ze swoich nowych płyt. Ekipa Czesława w kolorowych wdziankach (chyba mają swojego krawca, co im te rogatki szyje;)Pani na wokalu dała przepiękny popis swoich możliwości wokalnych, choć już w dosyć zaawansowanej ciąży:) Niestety nie mam zdjęć, bo mi ostatnio aparat szwankuje:(To na deser pewien sympatyczny utwór Czesia -mistrzostwo!!!, czyli "W sam raz".

Kilka bardzo dobrych filmów w tym czasie obejrzałam, ale o nich po kolei w innych postach. Jestem też po lekturze "Miłość po polsku" Manueli Gretkowskiej oraz w trakcie autobiograficznych zwierzeń Krzysztofa Grabowskiego, lidera zespołu Pidżama Porno i Strachy na Lachy"Auto-bio-Grabaż".

Manuela zazwyczaj mnie szokowała swoimi powieściami, jej pierwszą "My zdies' emigranty", która podobała mi się najbardziej - przekonała mnie do swojej twórczości...kolejne niestety nie były dla mnie literackim delikatesem, ponieważ za bardzo mnie zniesmaczały...ale "Miłość po polsku" to lektura dla każdego. Jestem pełna podziwu, nad inteligencją autorki, jej trafnymi spostrzeżeniami i niezwykłą przenikliwością. Potrafi być bardzo cyniczna, ale nie można jej odmówić rewelacyjnego poczuci humoru, który jest chyba odpowiedzią na bezsilność i głupotę współczesnej polskiej rzeczywistości. Książkę czyta się lekko, ale wiele zdań chciałoby się zachować na całe życie;) Gorąco polecam!

Jeśli chodzi o biografię Grabaża, to oczywiście, jak na zagorzałą fankę jego twórczości - książka z jego wspomnieniami, to dla mnie niezła gratka. Książka ma charakter długiego wywiadu, gdzie luźnymi skojarzeniami spięte są wspomnienia od początku kariery wokalnej artysty, po współczesne granie w Strachy na Lachy (w tym jego muzycznych fascynacjach, trudnych początkach i kulisach kształtowania się polskiej sceny muzycznej -szczególnie punk rockowej - na przełomie lat 80-tych i 90-tych). Oczywiście cała bio-grafia okraszona jest licznymi anegdotami z życia "autora" i jego zespołów. Również wszystkim gorąco polecam, Ci co nie znają kwiecistego stylu Grabaża, z pewnością także będą zadowoleni z tej lektury!

piątek, 4 marca 2011

Wiosna, lato, jesień, zima...wiosna!

Mój kolejny ulubiony film -"Wiosna, lato, jesień, zima...wiosna" Ki-duk Kima jest magiczną opowieścią: alegorią, która poprzez zmienność pór roku, pokazuje etapy przemijania życia ludzkiego. Rozpoczyna tę opowieść wiosna, czas rośnięcia, budzenia się do życia, czas radości i nauki. Na tratwie na środku jeziora, w świątyni mieszka stary mnich buddyjski, opiekuje się on małym chłopcem - sierotą, pokazuje mu prawa rządzące światem, uczy dyscypliny i szacunku do wszystkich stworzeń. Wkrótce nastaje lato, chłopiec zaczyna dorastać, poznaje co to uczucie zakochania budzi się w nim bunt wobec wartości przekazanych przez mnicha...zaczyna poszukiwać własnej drogi i własnych prawd. Tak jak życie ludzkie, tak i przyroda wokół podlega pewnym etapom przemian - reżyser doskonale wyraził harmonię człowieka i przyrody, jak i proces destrukcji, niszczenia i umierania, któremu podlega każde żywe stworzenie. Ta historia jest jednocześnie przypowieścią, mówi o tym co w nas złe i niedoskonałe, pokazuje najtrudniejszą do zaakceptowania stronę człowieka, jego ułomność i skłonność do zła a nawet okrucieństwa.

źródło: www.filmweb.pl

sobota, 22 stycznia 2011

Długa i samotna podróż wokół księżyca...czyli wszyscy jesteśmy sputnikami.

Przed tą lekturą broniłam się kilka razy.. Przeczytałam na okładce krótką recenzje, która nie przekonała mnie do tego, by książka była warta szczególnej uwagi: historia zakochanej w starszej koleżance lesbijki wydała mi się dość banalna jak na Murakamiego...a jednak po przeczytaniu książki, muszę powiedzieć, że "Sputnik Sweetheart" to jedna z moich ulubionych pozycji tego pisarza.

Jest to przyjemna powieść, w porównaniu do niedawno skończonej przeze mnie "Kafki...". Dużo krótsza forma, mniej zawiła historia, ale przepełniona dużą ilością emocji. Murakami zagląda w kobiecą duszę i doskonale potrafi ją opisać...Może dlatego, że czuję się podobna do każdego z tych bohaterów... Może dlatego, że miłość Sumire jest tak naprawdę moją własną: dziecięcą, nieśmiałą i oddaną miłością? Miłością, jaką potrafią kochać tylko kobiety?

Historia miłosnego trójkąta: główny bohater jest zakochany w swojej przyjaciółce, mimo, że kocha ona inną kobietę, wierzy, że któregoś dnia wszystko się zmieni...Sumire marzy o tym, by zostać pisarką, rodzina wspiera ją w tych marzeniach, ona sama wie, że to jedyna rzecz której jest w życiu pewna. Wszystko się zmienia, gdy na weselu kuzynki poznaje kilkanaście lat od siebie starszą Miu.

Dziewczyna po raz pierwszy w życiu doznaje uczucia fascynacji i pożądania drugiej osoby. Miu czyni z niej przyjaciółkę i powierza jej najskrytsze tajemnice swojego życia. Ta największa tajemnica jednak ma być dla Sumire, najbardziej tragiczna? Jeżeli utraciliście w życiu coś bardzo cennego, ale marzycie, że kiedyś zostanie Wam to zwrócone - to ta książka jest dla Was...Gorąco polecam:)

Oto moje dwa ulubione fragmenty:
"Może w jakimś odległym miejscu przebywa wszystko to, co stracone. A przynajmniej istnieje taki cichy zakątek, gdzie odchodzą wszelkie zaginione rzeczy, nakładają się na siebie, tworząc jeden kształt. W miarę upływu lat odkrywamy skrawki utraconego życia, przyciągając do siebie cienkie nici, do których są przywiązane. Zamknąłem oczy i próbowałem przywołać w pamięci tyle pięknych, utraconych rzeczy, ile tylko potrafiłem. Przyciągałem je bliżej do siebie, wiedząc przez cały czas, że ich życie jest przemijające."


***

"A więc to tak wygląda nasze życie Nie ważne jak ogromna i straszna byłaby strata, jak ważna rzecz, którą nam skradziono - wyrwano wprost z rąk - nawet jeżeli nas to całkowicie zmieniło, jeżeli nas to całkowicie zmieniło, jeżeli pozostała z nas tylko wierzchnia warstwa skóry, nadal żyjemy tak samo - w milczeniu. Coraz bardziej zbliżamy się do kresu czasu, żegnamy z życiem, które zostaje w tyle za nami. Powtarzamy często dość pomysłowo, niekończące się codzienne czynności. Za nami jest już tylko uczucie niezmierzonej pustki."

czwartek, 13 stycznia 2011

Jak dorastał chłopiec o imieniu Kafka

Kolejna książka Murakamiego za mną. Zdziwiłam się, gdy zajrzałam w chronologię jego dorobku. Czytając "Kafkę nad morzem" ma się wrażenie jakby w tym samym czasie powstawał pomysł wyśnionego świata z "Koniec Świata i Hard-Boiled Wonderland"- tymczasem nie mogło tak być, ponieważ obie powieści dzieli 17 lat, i to "Koniec Świata.." był jego wcześniejszą powieścią:)

Jak określiłabym tę powieść? Dziwna. Najbardziej niezrozumiała z wszystkich jego powieści...Może dlatego, że jestem kobietą? Mój kolega był nią zachwycony.

Książka traktuje o dorastaniu,i chyba dotyczy ono wyłącznie mężczyzn. To inny rodzaj dojrzewania, niż ten o którym mogłabym pomyśleć...Stawanie się mężczyzną jest trudne, ale wydaje się, że proces ten przebiega tylko raz na zawsze, podczas, gdy kobieta swoją kobiecość odkrywa, i musi zaakceptować na nowo wielokrotnie.

Stawanie się mężczyzną wg Murakamiego to dojrzewanie do odpowiedzialności za siebie, dojrzewanie do akceptacji, ale też przyznanie się na głos do swoich lęków. Kim była postać pani Saeki w tej powieści? Czy była jakimś archetypem kobiecości (czegoś dojrzałego i skończonego), który dla dorastającego chłopca staje się czymś nieosiągalnym i boleśnie przypominającym o jego niemocy i fizycznej zależności?

Murakami wprowadza do powieści dwa główne elementy, które są zapożyczeniem z mitologii greckiej, mianowicie: "kompleks Edypa" oraz "fatum". Główny bohater boryka się z klątwą, która mówi, że zabije on ojca, i będzie współżył z matką, oraz siostrą. Jako 15-letni chłopiec ucieka więc z domu, żeby tej klątwy uniknąć. Jednak przepowiednia...musi się spełnić, nawet przez pośrednictwo innych osób.

Ciekawe jest także to, że po odkryciu siebie, sprawdzeniu granic swojej słabości, po pierwszych doświadczeniach seksualnych i określeniu siebie jako mężczyzny...bohater powraca znowu do domu, ponieważ "każdy musi wrócić tam gdzie jego korzenie". Jest to bardzo metaforyczne.