Być może to prawda, że 93 % informacji, które przekazujemy o sobie
innym, to przekaz niewerbalny:) Ale nie umniejszałabym tak bardzo
informacjom, które przekazujemy werbalnie, bo jest to spora porcja
wiedzy na nasz temat. To jak wyglądamy - jaką mamy fryzurę, ubrania,
jakiej marki buty, jakim samochodem jeździmy, czy innym środkiem
lokomocji, co jemy, jak spędzamy czas, jakiej muzyki słuchamy, gdzie
bywamy, i z kim... Wszystko, co nas otacza, co jest naszym własnym
wyborem, jest elementem kreacji, i wyrażenia nas samych. Jest to też
wielka legenda/mitem, który wokół siebie zbudowaliśmy - dla siebie, lub
akceptacji innych.
W tym co mówimy o sobie, i jakie
informacje na swój temat przekazujemy - znajduje się również wiele
informacji zwrotnych o tym, czego się boimy, przed czym uciekamy, i
czego w sonie nie akceptujemy. Być może nie zdajemy sobie sprawy, że
często to, w co wkładamy najwięcej energii, i o co najbardziej
zabiegamy, jest tak naprawdę naszym najsłabszym ogniwem, naszym
poczuciem braku.
Bardzo ciekawie na temat społecznych zachowań,
wpływu mediów społecznościowych, a także kreacji własnego wizerunku
w/pod wpływem sieci - podejmuje serial "Mr. Robot". Główny bohater -
Elliot, będąc pod wpływem silnej fobii społecznej, staje się
jednocześnie doskonałym analitykiem społecznych lęków i zachowań.
Definicja
tego czym się stać chcemy, do czego dążymy, i co zamierzamy osiągnąć -
to tak naprawdę kontrapunkt, odniesienie - znajdujące się na końcu
drogi, którą zmierzamy. Istotna także staje się metoda. Czy
machiavellowska maksyma, że "cel uświęca środki", pozostaje tutaj bez
znaczenia? Otóż nie. Wybór narzędzi i metody, określa nas przede
wszystkim. Sprowadza nas do funkcji "stawania się" określonym celem
przez wybór prymitywnych lub wyrafinowanych środków. Określamy w istotny
sposób siebie.
Jeszcze 50 lat temu, na początku ery
szklanego ekranu człowiek, który miał talent, stawał się sławny, i
szanowany mimo wielu niedostatków fizycznych/ urodowych. Dzisiaj jest
zupełnie na odwrót - można osiągnąć sukces nie posiadając zupełnie
żadnego talentu, a do jego osiągnięcia wystarczą krągłe pośladki i
wyeksponowany biust. Przy masowym namnażaniu się bezwartościowych
celebrytów, zastanawiam się, gdzie znajduje się koniec tego oceanu
próżności? Czy świat kiedyś osiągnie przesyt tym korowodem wypchanych
plastikowych ludzi? I dlaczego normalności jest coraz mniej? Być może
powinniśmy zapomnieć o kulturze i dorobku cywilizacyjnych wartości,
które udało nam się rozwinąć przez setki i tysiące lat, a mentalnie
wrócić do czasów pierwotnych, kiedy liczyła się rywalizacja o najlepszą
zdobycz, sprowadzając człowieka wyłącznie do funkcji fizycznej.
Najbardziej
przeraża mnie fakt, że wszędzie wokół istnieje społeczne przyzwolenie, a
nawet nacisk na nieustanne "poprawianie", szczególnie kobiecego ciała.
Nie mam nic przeciwko dbaniu o urodę oraz własne zdrowie, ale chęć
ciągłej kombinacji przy własnym wyglądzie powoduje, że wiele osób czuje
się bezwartościowych tylko dlatego, że nie wygląda jak z katalogu. A czy
istotna faktycznie jest ilość zmarszczek, czy fałdek na brzuchu, i czy
to przeszkadza nam w kochaniu kogoś? Moim zdaniem ani jedna zmarszczka
więcej, ani kolejna fałdka na brzuchu, tudzież udzie - nie spowoduje, ze
przestajemy kochać nasze mamy, czy babcie. Natomiast wytwarza ona w
kobietach coraz silniejszą presję społeczną do bycia ciągle młodymi, i
nieskazitelnie pięknymi.. Nie jestem przekonana, co do tego, ze 60-
letnia Madonna poszyta, zliftingowana i zbotoxowana czuje się naprawdę
sexbombą, a nie zmęczoną własnym wizerunkiem seksualnej rewolucjonistki,
kobietą w średnim wieku, która wolałaby sobie od tego wszystkiego
zwyczajnie odpocząć, i pozostać po prostu sobą;)
Oczywiście
są też mądre kobiety, które potrafią pogodzić się ze sobą, i
upływającym czasem. I one są świadome dokonujących się, i nieuchronnych
zmian, które postępują w każdym człowieku. Wielki szacunek dla Joanny
Brodzik, która udzieliła niedawno wywiadu w jednym z kobiecych
czasopism, i wypowiadała się dosyć otwarcie na temat tego, że akceptuje u
siebie proces starzenia się: "Mam zmarszczki, i nie zamierzam z tym
walczyć. Jest we mnie zgoda na to jak wyglądam." Wydaje mi się, ze w
dzisiejszym świecie naprawdę istnieje potrzeba takich właśnie
wypowiedzi. Dlaczego mamy stawać się tysięczną kopią kogoś kim nie
jesteśmy? Dlaczego mamy sobie wmawiać, że musimy się ciągle poprawiać i
odmładzać? I kto powiedział, ze uroda uchroni nas od złych życiowych
wyborów i bycia nieszczęśliwymi? Nie ulegajmy bezsensownej społecznej
presji. Bądźmy sobą! Nikt nie ma prawa dyktować nam kim mamy być i jak
wyglądać! Włączmy myślenie, bo czasem miliony much mogą się mylić;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz