piątek, 25 listopada 2016

Nadawca szuka adresata

Być może to prawda, że 93 % informacji, które przekazujemy o sobie innym, to przekaz niewerbalny:) Ale nie umniejszałabym tak bardzo informacjom, które przekazujemy werbalnie, bo jest to spora porcja wiedzy na nasz temat. To jak wyglądamy - jaką mamy fryzurę, ubrania, jakiej marki buty, jakim samochodem jeździmy, czy innym środkiem lokomocji, co jemy, jak spędzamy czas, jakiej muzyki słuchamy, gdzie bywamy, i z kim... Wszystko, co nas otacza, co jest naszym własnym wyborem, jest elementem kreacji, i wyrażenia nas samych. Jest to też wielka legenda/mitem, który wokół siebie zbudowaliśmy - dla siebie, lub akceptacji innych.

W tym co mówimy o sobie, i jakie informacje na swój temat przekazujemy - znajduje się również wiele informacji zwrotnych o tym, czego się boimy, przed czym uciekamy, i czego w sonie nie akceptujemy. Być może nie zdajemy sobie sprawy, że często to, w co wkładamy najwięcej energii, i o co najbardziej zabiegamy, jest tak naprawdę naszym najsłabszym ogniwem, naszym poczuciem braku.
Bardzo ciekawie na temat społecznych zachowań, wpływu mediów społecznościowych, a także kreacji własnego wizerunku w/pod wpływem sieci - podejmuje serial "Mr. Robot". Główny bohater - Elliot, będąc pod wpływem silnej fobii społecznej, staje się jednocześnie doskonałym analitykiem społecznych lęków i zachowań.

Definicja tego czym się stać chcemy, do czego dążymy, i co zamierzamy osiągnąć - to tak naprawdę kontrapunkt, odniesienie - znajdujące się na końcu drogi, którą zmierzamy. Istotna także staje się metoda. Czy machiavellowska maksyma, że "cel uświęca środki", pozostaje tutaj bez znaczenia? Otóż nie. Wybór narzędzi i metody, określa nas przede wszystkim. Sprowadza nas do funkcji "stawania się" określonym celem przez wybór prymitywnych lub wyrafinowanych środków. Określamy w istotny sposób siebie.

Jeszcze 50 lat temu, na początku ery szklanego ekranu człowiek, który miał talent, stawał się sławny, i szanowany mimo wielu niedostatków fizycznych/ urodowych. Dzisiaj jest zupełnie na odwrót - można osiągnąć sukces nie posiadając zupełnie żadnego talentu, a do jego osiągnięcia wystarczą krągłe pośladki i wyeksponowany biust. Przy masowym namnażaniu się bezwartościowych celebrytów, zastanawiam się, gdzie znajduje się koniec tego oceanu próżności? Czy świat kiedyś osiągnie przesyt tym korowodem wypchanych plastikowych ludzi? I dlaczego normalności jest coraz mniej? Być może powinniśmy zapomnieć o kulturze i dorobku cywilizacyjnych wartości, które udało nam się rozwinąć przez setki i tysiące lat, a mentalnie wrócić do czasów pierwotnych, kiedy liczyła się rywalizacja o najlepszą zdobycz, sprowadzając człowieka wyłącznie do funkcji fizycznej.

Najbardziej przeraża mnie fakt, że wszędzie wokół istnieje społeczne przyzwolenie, a nawet nacisk na nieustanne "poprawianie", szczególnie kobiecego ciała. Nie mam nic przeciwko dbaniu o urodę oraz własne zdrowie, ale chęć ciągłej kombinacji przy własnym wyglądzie powoduje, że wiele osób czuje się bezwartościowych tylko dlatego, że nie wygląda jak z katalogu. A czy istotna faktycznie jest ilość zmarszczek, czy fałdek na brzuchu, i czy to przeszkadza nam w kochaniu kogoś? Moim zdaniem ani jedna zmarszczka więcej, ani kolejna fałdka na brzuchu, tudzież udzie - nie spowoduje, ze przestajemy kochać nasze mamy, czy babcie. Natomiast wytwarza ona w kobietach coraz silniejszą presję społeczną do bycia ciągle młodymi, i nieskazitelnie pięknymi.. Nie jestem przekonana, co do tego, ze 60- letnia Madonna poszyta, zliftingowana i zbotoxowana czuje się naprawdę sexbombą, a nie zmęczoną własnym wizerunkiem seksualnej rewolucjonistki, kobietą w średnim wieku, która wolałaby sobie od tego wszystkiego zwyczajnie odpocząć, i pozostać po prostu sobą;)

 Oczywiście są też mądre kobiety, które potrafią pogodzić się ze sobą, i upływającym czasem. I one są świadome dokonujących się, i nieuchronnych zmian, które postępują w każdym człowieku. Wielki szacunek dla Joanny Brodzik, która udzieliła niedawno wywiadu w jednym z kobiecych czasopism, i wypowiadała się dosyć otwarcie na temat tego, że akceptuje u siebie proces starzenia się: "Mam zmarszczki, i nie zamierzam z tym walczyć. Jest we mnie zgoda na to jak wyglądam." Wydaje mi się, ze w dzisiejszym świecie naprawdę istnieje potrzeba takich właśnie wypowiedzi. Dlaczego mamy stawać się tysięczną kopią kogoś kim nie jesteśmy? Dlaczego mamy sobie wmawiać, że musimy się ciągle poprawiać i odmładzać? I kto powiedział, ze uroda uchroni nas od złych życiowych wyborów i bycia nieszczęśliwymi? Nie ulegajmy bezsensownej społecznej presji. Bądźmy sobą! Nikt nie ma prawa dyktować nam kim mamy być i jak wyglądać! Włączmy myślenie, bo czasem miliony much mogą się mylić;)

Magical Girl - czy prawda jest wyłącznie subiektywna?

"Magical Girl" (2014) - film Carlosa Vermuta, to historia złożona z ludzkich ułomności. Przefiltrowana smutkiem, ale też po hiszpańsku doprawiona pikantnym sarkazmem. Na początku poznajemy dwie młode bohaterki, których losy są od siebie niezależne - Barbarę i Alice. Obie dziewczynki zadziwiają swoją prawdomównością, ich krystaliczny i pozbawiony kalkulacji sposób myślenia zadziwia chyba każdego dorosłego. Barbara, to przyłapana na pisaniu karteczek na lekcji uczennica, którą nielubiany nauczyciel matematyki - Damian, wyciąga do odpowiedzi przed całą klasą. Alice to chorująca na białaczkę zagorzała fanka anime, której największym marzeniem jest mieć suknię od projektantki, jednej z ulubionych bajkowych postaci. Obie dziewczynki mają w swoich rękach władzę - ich pragnienia stają się epicentrum zdarzeń, w które zostają wciągnięte nieświadome tego osoby dorosłe.

Luis, ojciec Alice jest bezrobotnym nauczycielem literatury, gdy dowiaduje się o chorobie córki postanawia za wszelką cenę spełnić jej największe marzenia..  Podobnie jak Damian, nauczyciel Barbary - nie cofnie się przed niczym, żeby spełnić oczekiwania swojej ulubienicy. Nie wiem, czy taki był zamysł reżysera, ale trochę ma się wrażenie, że role dorosłych i dzieci ulegają odwróceniu - dzieci zaskakują swoją dojrzałością myślenia, dorośli stają się śmieszni, wręcz infantylni, w swoim zafałszowywaniu rzeczywistości i argumentowaniu zachowań. Ma się nieuchronne wrażenie, że dorośli ulegali zapętleniu w swoim działaniu, zupełnie, jak dzieci grające w ulubioną grę, lub oglądające ulubioną bajkę.

Przez dziwny bieg wydarzeń losy wszystkich bohaterów przeplatają się w końcu ze sobą. Dorosła już cierpiąca na depresję i chronicznie uzależniona od kłamstwa Barbara ma wpływ na życie Alice, a marzenia Alice będą wywierały wpływ na losy Barbary. W niecodziennej kolaboracji rzeczywistości z fikcją staną też dwaj nauczyciele - Luis i Damian. Moim zdaniem to przede wszystkim film o manipulacji. O tym jak łatwo kierować innymi budując emocjonalną więź i zaufanie. To też film o pogoni i fiksacji za sprawami doczesnymi, gdy w tym czasie ucieka nam sedno i esencja życia, sprawy naprawdę istotne. To także film o napędzającej się spirali zła, które eskaluje wraz z rosnącym poczuciem zagrożenia i doznanej krzywdy. I być może film o tym, że zło które bezmyślnie wypuścimy, lubi do nas wracać..

Smutek i  refleksja wydobywająca się z nieprzeładowanych detalem obrazów, daje nam poczucie przejrzystości i prawie wniknięcia w myśli bohaterów. Ich emocje są doskonale wyczuwalne, wiszą jak gęsta chmura, skupiając naszą uwagę dokładnie na osobie. Odcienie szarości i minimalizm daje nam poczucie dotykalności i głębi psychicznej bohaterów, którzy mimo niezbyt rozbudowanych dialogów stają się bardzo nacechowani emocjami. Czujemy ich złość, smutek, zagubienie, strach... i nienawiść. A wszystkie te emocje aż kipią z ascetycznego obrazu, z dużą dozą ironii, która mimo wszystko nie pozbawia ich tragizmu...

To nie jest łatwy film, ale dla koneserów kina - z pewnością wyda się ciekawy. Wszystko w nim jest należycie wyważone, i jak dla mnie - chapeau bas - dla tak młodego reżysera, który potrafi zaserwować nam tak dojrzałe kino. Czy to drugi Almodovar? Nic z tych rzeczy, to zupełnie nowa jakość. Czekam więc z niecierpliwością na kolejne jego dzieła! I ten film również serdecznie polecam!

Między decyzją, a działaniem

Żeby nastąpił rozwój, trzeba uwolnić energię, i puścić ster. Nie chcieć kontrolować, bo kontrola nie jest możliwa. My nie jesteśmy bogiem.


"Decyzja jest dobra, jeśli wypływa z życia; jest zła jeśli bierze się tylko z głowy. Kiedy bierze się tylko z głowy, nigdy nie jest rozstrzygająca; zawsze wywołuje konflikt. Pozostaje wciąż mnóstwo możliwości, a umysł kołacze się z jednej strony w drugą. Tak właśnie tworzy się w umyśle konflikt".




"Ciało zawsze obecne jest tu i teraz. Umysł nigdy nie jest obecny tu i teraz. Na tym polega konflikt. Oddychasz tu i teraz; nie możesz oddychać jutro, i nie możesz oddychać wczoraj. Musisz oddychać w tej chwili. Ale możesz myśleć o jutrze, i możesz myśleć o wczoraj. Więc ciało pozostaje w związku z teraźniejszością, a umysł skacze pomiędzy przeszłością, a przyszłością. Dlatego istnieje rozdarcie pomiędzy ciałem i umysłem."



Osho "Apteka duszy"


W jakimś sensie jestem poligamiczna, bo uważam, że człowiek nie należy do nikogo.. A z drugiej strony wierzę, że niektóre osoby inspirują nas tak mocno, że całe życie chcemy przebywać w ich obecności, bo zawsze czujemy się z tym dobrze. Nie powinno się dualizować świata, a raczej traktować, jak całość wielości i różnorodności wszelkich bytów. Powinno być nam z tym dobrze, że ludzie są tacy właśnie jacy są, nie inni. Świat jest jak wielka układanka z ogromnej ilości puzzli, które się zazębiają ze sobą, Każdy puzzel ma albo inny kolor, wzór lub kształt, ale wszystkie tworzą jedną spójną całość.

środa, 23 listopada 2016

Powinność i obecność... czyli "Madarynki" Zaza Urushadze.

Będe nadrabiała zaległości, jesli chodzi o moje zachwyty książkowo-filmowe. Na razie inspiracje z ostatnich kilku tygodni, może i miesięcy, z racji mojej długiej niebytności w tym miejscu..

Film, który chciałabym dzisiaj polecić to gruzińsko-estoński dramat wojenny "Mandarynki" (2013), wyreżyserowny przez Zaza Urushadze. Tytułowe mandarynki, jak i sam gatunek filmowy nie są tak kluczowe dla samego odbioru filmu, jak jego przekaz. Jest to bowiem najspokojniejszy dramat wojenny jaki oglądałam. Być może bardziej pasuje do niego określenie przypowieść, bo właściwie określa on hierarchię uniwersalnych wartości, które konstytuują człowieka, nie tylko podczas wojennych zamieszek, a sama wojna, jest tu tylko spoiwem, przyczynkiem do toczenia się akcji.

Nie lubię zdradzać fabuły filmu, dla tych którzy chcieliby go jeszcze obejrzeć.Cała akcja filmu dzieje się w Abchazji, niewielkiej republice, która chce odzyskać suwerenność względem Gruzji. W maleńkiej wiosce, którą do tej pory zamieszkiwali emigranci z Estonii, pozostają tylko dwaj mieszkańcy - właściciel plantacji mandarynek - Margus i stolarz - Ivo. Dwaj bohaterowie starają się prowadzić normalne życie, oczekując na moment zbioru mandarynek, który szykuje się tego lata szczególnie obficie. Tymczasem przez wioskę przejeżdzają czeczeńscy najemnicy z wspieracjącej separatystów Rosji, gdy natrafiają na gruzińskich żołnierzy rozpoczyna się krwawa strzelanina z której wychodzi z życiem tylko dwóch żołnierzy z przeciwnych linii frontu. Jak potoczą sie dalej ich losy? Koniecznie obejrzyjcie!

Film ten jak na dramat wojenny, jest niesłychanie ciepły, a malownicze obrazy które roztaczają się na ekranie, są niesamowicie kojące, jak cały przekaz filmu. Bo mimo gorzkich momentów, film ten daje wewnętrzny spokój i nadzieję, w słuszność ludzkich decyzji, pomiędzy podziałami,i schematami, które siedzą w ludzkich głowach. Pokazuje szlachetność i człowieczeństwo najwyższych lotów. Za to uwielbiam ten film.

Historia bardzo prosta. Myślę, ze dla niektórych wyda się banalna.. Ale mistrzem jest ten, kto za pomocą minimalnych środków wyrazu, pokaże skomplikowaną głębię - i reżyserowi sie to bardzo udało.

Poniżej polski trailer do filmu: 
https://www.youtube.com/watch?v=TmzCSFleuvY&noredirect=1

Demony są w Tobie, czyli skąd słychać "Lament"?

Nie będzie to recenzja ostatniego filmu Marcina Wrony pod tytułem "Demon". Zupełnie przypadkowo skojarzył mi się z tym słowem, inny koreański horror, i myślę, że nawet bardziej trafny były to dla niego tytuł, w polskiej wersji językowej - chodzi o "Lament" (Gok-seong) w reżyserii Hong Jin-Na.

Sącząc sobie dobre piwko, naszła mnie refleksja i ochota na recenzję tego filmu... Nie jestem fanem horrorów. W sumie nawet nie wiem, czy film ten do gatunku horrorów należy, ponieważ mimo elementów fantastycznych (postać diabła, przeobrażenie demona-zombie), tak naprawdę ma więcej elementów thrillera, a nawet dramatu psychologicznego..

Ponieważ horrorów nie oglądam, ale recenzje kolegów z forum filmowego, którzy posiadają podobne gusta filmowe - naprawdę przekonały mnie, żeby ten film obejrzeć... Ostatecznie jeden horror na 365 dni w roku, to nie jest jakieś przekleństwo, więc dałam się namówić;D

I powiem szczerze - moja opinia jest mieszana w tym względzie... Nie jestem zachwycona. Nie zostałam rzucona na kolana, mimo wszystko film ten zaatakował mnie od wewnątrz. Każdy dzień po obejrzeniu tego filmu, drążył we mnie korytarze refleksji nad fabułą. Teoretycznie fabuła nie jest do końca zrozumiała, zawiera sporo niejasności, które chyba ciężko racjonalnie wytłumaczyć, być może z tego wynika tego geniusz filmu.

Momentami film jest śmieszno-straszny. Mamy wrażenie pomieszania strachu z groteską. Być może jest to specyfika wyglądu Azjatów, ale dorośli mężczyźni rzucający się ze strachu po podłodze wyrzucający z siebie w przerażeniu sylabizowane okrzyki zgrozy, wyglądają trochę jak dzieci w przedszkolu, turlające się ze śmiechu;)

Nigdy nie zdradzam ostatecznie treści fabuły, ze względu na osoby, które są gotowe go obejrzeć. Zatem przedstawie tylko lekki jej zarys. W niewielkiej koreąńskiej wiosce dochodzi do serii niewyjaśnionych zbiorowych  morderstw. Mają one charakter rytualny, i często osoby, które wychodzą żywe z tych wydarzeń, same skłonne są zabijać. Głównym bohaterem filmu jest policjant, który prowadzi dochodzenie w tej sprawie. Wszystko wydaje się mieć regularny przebieg. Największy cień podejrzeń pada na starego Japończyka, który mieszka samotnie w chatce, na zboczach góry nad wioską. Jest on postrzegany przez mieszkańców jako zombie, który czyha na nieświadome niczego dusze, które pojawią się w pobliżu jego domostwa, zakażając je obłędem, który prowadzi do śmierci wszystkich z otoczenia zakażonej osoby.

Sytuacja się komplikuje, gdy jedną z tych "zakażonych" i opętanych przez demona osób, staje się kilkuletnia córka policjanta - Hyo-jin. Policjant za wszelką cenę chcę rozwikłać zagadkę demona, by znaleźć pomoc dla swojej ukochanej córki. Jeszcze nie wie, że demon zatacza koło,by móc się objawić w różnej postaci, i różnych osobach.

Niezwykłą rolę w tym filmie odgrywa postać egzorcysty, który tłumaczy nam świat działania pozytywnej i złej energii. Pomaga nam (i postaciom) poruszać się po niezrozumiałej mapie działań energii dobra i zła, odróżnić własne emocje od działania złego demona. Podobał mi się fragment, w którym egzorcysta tłumaczy bohaterowi, dlaczego jego córka poddała się działaniom demona. Ponieważ "demon nie działa na wszystkich, ale na tych którzy go szukają, którzy go w jakimś stopniu potrzebują"...

Pojawia się też w filmie, jak dla mnie genialna wręcz scena egzorcyzmu, czyli walki energii dobra ze złem... Intrygująca jest też postać dziewczyny (ducha), która być może uosabia moment przejścia złego ducha w kolejną ofiarę, żywą osobę..


Czym mnie zaintrygował ten film?  Powstałą po czasie refleksją nad tym, że różnego typu demony przejmują kontrolę nad naszym życiem! Czy jest to demon gniewu, złości, zazdrości, czy pożądania... Obezwładnia nas doszczętnie. Tak, ze tracimy kontrolę nad naszym życiem. Przestajemy być sobą. I o tym jest ten film!

Film nie do końca wyjaśniony... I przez to bardzo intrygujący;) Chyba polecam, ale nie jest to zwykły horror! DLA TYCH CO LUBIĄ ZAWIŁĄ I NIE DO KOŃCA ODGADNIONĄ FABUŁĘ!

Nieznośny ciężar tęsknoty

Jednym z moich ulubionych filmów jest "Nieznośna lekkość bytu", który powstał na podstawie czeskiej prozy Milana Kundery. O ile znane mi były do tej pory jego "Śmieszne miłości", jakoś na "Nieznośną lekkość..." w formie książkowej nie miałam okazji trafić. Natrafiłam na nią ostatnio przypadkiem przeszukując internet. Forma audiobooka przekonała mnie zupełnie, że powinnam właśnie teraz po nią sięgnąć.Nie zawahałam się ani chwili!


Czas odsłuchu audiobooka: ok. 10 h. To i tak niewiele, gdy na prawie 400-stu stronicową książkę pewnie musialabym poświęcić kilka tygodni, o ile nie miesięcy:)

Więc od dwóch dni przepełniona jestem i poruszona do głębi melancholijnym lękiem i tęsknotą za zrozumieniem świata głównej bohaterki - Terezy. Tereza już zawsze będzie miała dla mnie subtelną twarz Juliette Binoche, a jej niewierny mąż Tomas, którego w filmie zagrał Daniel Day-Lewis - zawsze tą bezwzględność w oczach, jaką mają świadomi swej psychicznej przewagi nad kobietami, przepełnieni hedonizmem miłości cielesnej mężczyźni.

Całym sercem czuję, jak nigdy - niesamowitą spójność z bohaterką. Nikt nigdy nie opisał lepiej mojego stanu umysłu, tak nieracjonalnych egzystencjalnych lęków i melancholii, która mnie wypełnia, gdy kocham, gdy czuję się zagubiona lub zlękniona. Wydaje się ona na pierwszy rzut oka naiwna i mało wymagająca, ale w rzeczywistości przemawia przez nią głęboka mądrość - próby zrozumienia świata, i człowieka, w całej jego ułomności. Tereza wierzy w uduchowioną stronę człowieka, wierzy, że jej ciało jest czymś więcej niż tylko dobrze prosperującym mechanizmem potrzeb fizjologicznych, które napędzają nasz ograniczony fizycznością byt na tym świecie.

Jej cały światopogląd - myśli, marzenia, senne koszmary, dziecięce oddanie w miłości i zawierzenie się osobie, którą kocha - jak lustro odbijają moje uczucia, które tak ciężko w sobie czasem nazwać. Jej trudna relacja z matką, uczucie lęku akceptacyjnego, które pozostało w niej po tej relacji, jej stosunek do ciała i nagości, a także do wierności i oddania, podejście do prawdy i kłamstwa, a nawet sposób przeżywania i przeczuwania zdrady - idealnie wyrażają mnie... Musiałam więc zostawić tutaj jakiś ślad obecności tej książki w moim życiu, bo jest to książka niezwykła.

Milan Kundera doskonale zarysował w niej kobiecą i męską sylwetkę. Postać Tomasa - mimo, ze może wzbudzać lęki wszystkich kobiet - nie jest całkowicie jednowymiarowa. Przy swojej niekończącej się gonitwie za doznaniem cielesnym, okazuje się w jakimś wymiarze osobą wielkoduszną - zarówno w docenieniu miłości Terezy (przy swoim zakłamaniu,że dochowuje jej wierności emocjonalnej, mimo licznych zdrad fizycznych - stawia ją na piedestale w swoim intymnym świecie wrażliwości, do którego nie wpuszcza swoich kochanek), jak i swoich moralnych wyborach, które pozostają zawsze - tylko i wyłącznie - jego autonomicznymi wyborami. Nie jest nigdy konformistą, i to z zastanowieniem wzbudza szacunek czytelnika.

Uwielbiam refleksje narratora na temat przeróżnych zagadnień - od najbardziej trywialnych - związanych z  fizjologiczną, zwierzęcą naturą człowieka, po fundamentalne pytania o istotę moralności człowieczego bytu.. Pomiędzy czułością Terezy, a tajemnymi lubieżnościami Tomasa, pojawia się obraz Czech na tle walki ze skrytobójczym reżimem komunistycznym, który rozwija się pod czujnym okiem rosyjskich władz, i zabija w ludziach nie tylko godność, ale i wartości społeczno-moralne. Ustrój ten odbiera sens i prawdziwość egzystencji bohaterów, a jednocześnie osadza ich w moralnej próżni własnych wyborów, z których tylko oni sami mogą sie przed sobą rozgrzeszyć.

 Chce się tę książkę wchłonąć całą powierzchnią szarych komórek. Polecam serdecznie tę pozycję, w jakiejkolwiek formie wchłaniania...