Nowy film Michaela Winterbottoma "The Killer Inside Me" na podstawie powieści Jima Thompsona, to naprawdę mocna rzecz dla amatorów dobrego kina. Fabuła filmu rozgrywa się w jednym z małych teksańskich miasteczek, gdzie młody, sumienny zastępca szeryfa Lou Ford (Casey Affleck) pracując na swoją reputację i przyszłe stanowisko - dostaje zlecenie od wpływowego właściciela ziemskiego, by wyrzucił z miasta piękną prostytutkę Joy (Jessica Alba), która zawróciła w głowie jego synowi. Lou jednak nie stosuje się do zaleceń, opętany pożądaniem i psychopatyczną zazdrością o Joy, ukuwa spisek, który ma go doprowadzić do serii morderstw.
Muszę przyznać, że największe wrażenie wywarła na mnie gra aktorska Caseya Afflecka, który z "niewinną buźką" uczciwego chłopaka przeistacza się w psychopatycznego i bezwzględnego mordercę. Jak się okazuje w trakcie fabuły filmu jego postać od początku nie jest jednoznaczna, ale Casey potrafi doskonale "kamienną twarzą" trzymać nas w napięciu do ostatniej sceny.
Zaskoczyła mnie też gra aktorska Jessiki Alby, która stała się dla filmu sporą ozdobą (mimo, że nie cenię jej jako aktorki) - muszę przyznać, że sceny, w których gra są zrobione naprawdę subtelnie i doskonale budują atmosferę filmu. Podobnie jest z rolą Kate Hudson, która gra dziewczynę Lou - są one po prostu dobrze napisane.
Umyślnie nie zdradzam całej fabuły, ponieważ element zaskoczenia to wiodący atut tego filmu, a film naprawdę poraża wszystkie zmysły! Wizualnie przenosi nas w lata '50 - te, w tle sączy się słodka muzyka i sama kolorystyka filmu jest bardzo retro. Cała oprawa artystyczna jest rewelacyjnym kontrastem dla tego, co się dzieje na ekranie i w psychice bohatera. Muszę przyznać, że od bardzo dawna nie doznałam takiej dawki emocji, jak przy oglądaniu tego filmu. Wszystkie elementy doskonale z sobą współgrały. W całym filmie była tylko jedna 15 sekundowa scena, którą bym zmieniła, ale nie zdradzę jaka - zobaczcie sami! Koniecznie!
foto: filmweb.pl, stopklatka.pl
środa, 22 września 2010
środa, 15 września 2010
Uwierzyć Tetro
Z początkiem września do naszych kin wchodzi już drugi (po długiej przerwie) film Francisa Forda Coppoli "Tetro". Tytuł tego filmu, to imię głównego bohatera, nowe imię, które nadaje sobie bohater, zupełnie odmieniony przez traumatyczne wydarzenia.
Angelo, będąc świadkiem rodzinnych tragedii, jak i swojej osobistej porażki - opuszcza rodzinę i jako Tetro (Vincent Gallo) rozpoczyna nowe życie w dzielnicy Buenos Aires - La Boca. Po 10 latach przybywa do jego domu 18-letni brat Benny poszukujący prawdy na temat rodzinnych tajemnic i niedotrzymanej obietnicy z przeszłości. Benny nieświadomie odkopuje w bracie stare lęki i bolesne wspomnienia, a także młodzieńcze marzenia o pisarstwie.
Trudno nie wspomnieć tu o rywalizacji pomiędzy męskimi członkami rodziny: ojcem, bratem i synem, która ma kluczowy wpływ na kształtowanie się osobowości bohaterów, wzajemnie się przeplata w różnych konfiguracjach i tworzy tragiczny obraz niezrozumienia, jakiego można doświadczyć tylko w rodzinie. Pojawiająca się rywalizacja między dwoma utalentowanymi braćmi, rywalizacja o kobietę między ojcem a synem, a także o miejsce w świecie, o zasadność i słuszność wyborów, podążanie własną ścieżką, i "klątwa" sukcesu ojca, która nie pozwala uwierzyć w siebie - daje nam zarys lęków głównego bohatera i kreuje świat jego wewnętrznych upiorów.
Kim w tym wszystkim są kobiety otaczające Tetro? Kobiety mają dla niego działanie terapeutyczne, pomagają odzyskać równowagę i spokój - jak jego partnerka - Miranda. Mimo, że jest psychologiem, decyduje się na życie z człowiekiem, który do końca pozostanie dla niej tajemnicą. Podejmuje się pełnej akceptacji zranionego człowieka, bez zadawania pytań: dlaczego? (Bardzo duże wrażenie wywarła na mnie ta rola zagrana przez Maribel Verdu). Kobiety w tym filmie przywołują kojące wspomnienie miłości, czułości, delikatności. Są spełnieniem jego tęsknot i odzwierciedleniem kruchości istnienia.
Urzekające czarno-białe kadry filmu przypominają najlepszą reżyserską szkołę: Felliniego, Kurosawy, Bressona. Od pierwszej sceny film wydaje się niezwykle intymny, osobisty. Piękne kontrasty czerni i bieli pozwalają skupić się na fakturze filmu, na mimice bohaterów, rzeźbie postaci. Wszystkie gesty nabierają niezwykłego znaczenia. Do tego budująca nastój muzyka: pomiędzy operą a milongiem oraz niezwykłe teatralno-musicalowe wstawki reżyserskich inspiracji podnoszą znacznie poziom odbioru filmu. Przekładają język emocji na teatralną grę.
Czy film ten mi się podoba? Gdy przypomnę sobie klimat pierwszych scen - to zahipnotyzował mnie zupełnie. Ale muszę przyznać, że im dalej w głąb fabuły, zaczyna być coraz bardziej "hollywoodzki", powierzchowny, jakby ktoś w ostatniej chwili zmienił fabułę. Za to zbyt sugestywne zakończenie, ma u mnie minusa. Pozostała reszta: piękna:) Odsyłam do oficjalnej strony filmu: przygotowanej przez Gutek Film.
foto: orange.pl.
poniedziałek, 13 września 2010
Traktat o kuszeniu
Zaczyna się wszystko od tego, że czasami pozwalamy sobie być idiotami. Dajemy robić z siebie idiotów - innym. Jak się uodpornić na głupotę własną?
Już dawno nie wykazałam się tak wielką niepoczytalnością w ocenie drugiego człowieka. Jaki to wstyd, gdy po miesiącach życia w ułudzie nagle przejrzymy na oczy i zobaczymy jakie rzeczy naprawdę są. Okropne uczucie. Wczoraj był właśnie taki dzień. Beznadziejnie bolała mnie głowa, było pochmurno, musiałam iść do pracy mimo dnia wolnego, i do tego człowiek, któremu wierzyłam okazał się totalnym durniem, a ja wyszłam na totalną idiotkę. Mało oczyszczające uczucie. Mam za swoje...
Kiedyś przeczytałam takie motto: "Ludzie szukają skróconych dróg do szczęścia, nie ma jednak skróconych dróg." Nie wiem kto jest jego autorem, ale to był mądry człowiek.
Zmierzyłam się w tym wszystkim z własną małością, i tak naprawdę, to co otrzymałam, było odpowiedzią na to, co sama dałam. Dostałam z powrotem dawkę krętactwa i nieuczciwości, w postaci sporego policzka od osoby, do której miałam szacunek (choć nie wiadomo dlaczego). Nie mam powodu się wściekać, to samo przecież jej zafundowałam kilkanaście miesięcy wcześniej. O co się obrażać? O własną głupotę? O wykreowany przeze mnie samą świat? Rzeczy są jakie są, tylko my widzimy je tak, jak chcemy.
Upokarzanie się to moja specjalność. Osho mówi: "Jeżeli masz się wściekać: idź do pokoju, zamknij drzwi i medytuj." To ma zastosowanie do wszystkich emocji w naszym życiu. Kiedy planujesz zrobić coś głupiego, weź głęboki oddech, odwróć się na pięcie i zostaw to do przemyślenia. Tylko czyniąc dobro nie trzeba się zastanawiać, czy działać:P
No dobrze, zarzucę jakąś melodię. Niech to będzie Pidżama: "Tom Petty spotyka Debbie Harry"...
Już dawno nie wykazałam się tak wielką niepoczytalnością w ocenie drugiego człowieka. Jaki to wstyd, gdy po miesiącach życia w ułudzie nagle przejrzymy na oczy i zobaczymy jakie rzeczy naprawdę są. Okropne uczucie. Wczoraj był właśnie taki dzień. Beznadziejnie bolała mnie głowa, było pochmurno, musiałam iść do pracy mimo dnia wolnego, i do tego człowiek, któremu wierzyłam okazał się totalnym durniem, a ja wyszłam na totalną idiotkę. Mało oczyszczające uczucie. Mam za swoje...
Kiedyś przeczytałam takie motto: "Ludzie szukają skróconych dróg do szczęścia, nie ma jednak skróconych dróg." Nie wiem kto jest jego autorem, ale to był mądry człowiek.
Zmierzyłam się w tym wszystkim z własną małością, i tak naprawdę, to co otrzymałam, było odpowiedzią na to, co sama dałam. Dostałam z powrotem dawkę krętactwa i nieuczciwości, w postaci sporego policzka od osoby, do której miałam szacunek (choć nie wiadomo dlaczego). Nie mam powodu się wściekać, to samo przecież jej zafundowałam kilkanaście miesięcy wcześniej. O co się obrażać? O własną głupotę? O wykreowany przeze mnie samą świat? Rzeczy są jakie są, tylko my widzimy je tak, jak chcemy.
Upokarzanie się to moja specjalność. Osho mówi: "Jeżeli masz się wściekać: idź do pokoju, zamknij drzwi i medytuj." To ma zastosowanie do wszystkich emocji w naszym życiu. Kiedy planujesz zrobić coś głupiego, weź głęboki oddech, odwróć się na pięcie i zostaw to do przemyślenia. Tylko czyniąc dobro nie trzeba się zastanawiać, czy działać:P
No dobrze, zarzucę jakąś melodię. Niech to będzie Pidżama: "Tom Petty spotyka Debbie Harry"...
poniedziałek, 6 września 2010
Kim był Protektor?
Śladem czeskiej kinematografii podążając, zrecenzuję drugi obejrzany niedawno film "Protektor" w reżyserii Marka Najbrta, który również podejmuje historyczne porachunki z przeszłością.
Akcja filmu przenosi nas do Czechosłowacji z okresu II wojny światowej, gdzie młode małżeństwo: popularny dziennikarz radiowy Emil Vrbata i jego piękna żona Hanka - (niegdyś popularna aktorka) próbują odnaleźć się w trudnej rzeczywistości niemieckiej okupacji. Z powodu żydowskiego pochodzenia, by nie zaszkodzić karierze męża, aktorka jest zmuszona ukrywać się w zaciszu własnego domu. Tymczasem dobrze zapowiadający się dziennikarz pnie się w górę po szczeblach zawodowej kariery, tracąc kontrolę nad własną lojalnością w kolaboracji z okupantem. Chcąc nie chcąc wplątuje się w destrukcyjne układy polityczne, korzystne dla jego pozycji i statusu życiowego, ale niszczące dla związku z ukochaną kobietą i własnej uczciwości. To co miało być tylko zdroworozsądkową postawą zaskoczonej sytuacją polityczną jednostki, nagle zaczyna przypominać równię pochyłą, po której stacza się moralność naszego bohatera.
Jak to w czeskim filmie bywa, nie zabrakło też niespodziewanych zwrotów akcji, karykaturalnych osobowości, codziennie doświadczanych absurdów. Najbardziej zachwyciły mnie zdjęcia w formie collage'u i rewelacyjna muzyka, doskonale budująca nastrój filmu.
W Polsce film został doceniony na tegorocznym krakowskim festiwalu filmowym, zdobył główną nagrodę w konkursie Off Plus Camera.
Akcja filmu przenosi nas do Czechosłowacji z okresu II wojny światowej, gdzie młode małżeństwo: popularny dziennikarz radiowy Emil Vrbata i jego piękna żona Hanka - (niegdyś popularna aktorka) próbują odnaleźć się w trudnej rzeczywistości niemieckiej okupacji. Z powodu żydowskiego pochodzenia, by nie zaszkodzić karierze męża, aktorka jest zmuszona ukrywać się w zaciszu własnego domu. Tymczasem dobrze zapowiadający się dziennikarz pnie się w górę po szczeblach zawodowej kariery, tracąc kontrolę nad własną lojalnością w kolaboracji z okupantem. Chcąc nie chcąc wplątuje się w destrukcyjne układy polityczne, korzystne dla jego pozycji i statusu życiowego, ale niszczące dla związku z ukochaną kobietą i własnej uczciwości. To co miało być tylko zdroworozsądkową postawą zaskoczonej sytuacją polityczną jednostki, nagle zaczyna przypominać równię pochyłą, po której stacza się moralność naszego bohatera.
Jak to w czeskim filmie bywa, nie zabrakło też niespodziewanych zwrotów akcji, karykaturalnych osobowości, codziennie doświadczanych absurdów. Najbardziej zachwyciły mnie zdjęcia w formie collage'u i rewelacyjna muzyka, doskonale budująca nastrój filmu.
W Polsce film został doceniony na tegorocznym krakowskim festiwalu filmowym, zdobył główną nagrodę w konkursie Off Plus Camera.
Róża Kawasaki - czas rozliczenia, czas przebaczenia...
Obejrzałam film Jana Hrebejka "Róża Kawasaki", który podobnie jak nasza "Rysa" Michała Rosy jest próbą zmierzenia się z palącym i aktualnym (także i u nas) zagadnieniem lustracji. Film rozpoczyna scena nagrywania reportażu o laureacie nagrody za zasługi, znanym i bardzo szanowanym profesorze psychiatrii, który w czasach komunizmu wykazał się heroiczną postawą obrońcy najwyższych wartości. W tym czasie wraca ze szpitala jego dorosła córka, która właśnie zmierzyła się z groźbą nowotworu.
Wchodzimy głębiej w życie bohaterów, wtedy sielanka rodzinna pryska, pozostawiając miejsce dla trudnej do zrozumienia rzeczywistości. Odnajdują się brakujące strony "teczki" profesora, które obciążą jego przeszłość niechlubnymi zarzutami; córka wracająca do rodziny, dowie się o zdradzie męża. W grę wchodzą silne emocje, wychodzą na jaw najbardziej skrywane żale i pomówienia.
Próba zrozumienia zdradzających i zdradzanych, w życiu codziennym i w porachunkach z przeszłością. Niełatwo uwierzyć w doskonałość innych, gdy samemu ma się na sumieniu niejedno przewinienie. Niełatwo być autorytetem dla innych, bez porachunków z własnymi słabościami.
Film bardzo dobrze przedstawia uwikłanie jednostki w trudną układankę zależności: miłość, wolność, obowiązek, strach, wybaczenie, zrozumienie, prawda, fałsz - nie zawsze są proste do zdefiniowania, gdy w grę wchodzą ludzkie emocje. Dużo lepsza analiza psychiki bohaterów niż ta przedstawiona w naszej rodzimej "Rysie".
Najbardziej podoba mi się scena, kiedy dziadek tłumaczy wnuczce: dlaczego powinna się przyznać rodzicom do kradzieży. Wnuczka zadaje mu pytanie: "A skąd ty to wiesz dziadku?"...skąd taki praworządny człowiek może wiedzieć, jak czuje się ktoś kto oszukuje?
Jak widać każdy z nas, jaki by nie był, ulega prędzej, czy później tym samym emocjom. Film gorąco polecam!
Etykiety:
czeski błąd,
film,
jan hrebejka,
recenzja,
róża kawasaki
sobota, 4 września 2010
haiku na dzień dobry
Wypuściłam ster. Czuję się szczęśliwa, bardzo. Dokonują się rzeczy niezwykłe. Czekam na falę, która poniesie mnie dalej. Kiedy nie ma łańcucha, potrafię skakać wysoko. Obracam chwile w palcach, i wypuszczam cicho. Świat płynie dotykalny. Bez myśli pozostaję.
Dzisiejszy motyw muzyczny: to z pewnością musi być...Andrzej Zaucha:)
Dzisiejszy motyw muzyczny: to z pewnością musi być...Andrzej Zaucha:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)