Pidżama Porno miała kiedyś taki utwór pt. "Wieczność";)Ale nie o tym chciałam dzisiaj...chciałam o tym, że w wieku 26 lat po raz pierwszy poczułam upływ czasu, po raz pierwszy zdałam sobie sprawę ze swojej (i nie tylko swojej, ale i wszystkich wokół) - śmiertelności.
Temat śmierci nieświadomie przewija się we wszystkich przypadkowych momentach...czy to będzie obejrzany film, czy przeczytana książka, czy może zasłyszana historia...ale ostatnio mnie prześladuje myśl,że kiedyś umrę, co gorsza może to być jutro, za chwilę...umrzeć muszą przecież członkowie mojej rodziny. Mam obsesję śmierci nagłej, bez pożegnania, bez załatwienia wszystkich ważnych, lub odkładanych spraw, porzuconych, oszukanych przeze mnie osób...rozstań w gniewie, lub jeszcze gorszych rozstań przez zapomnienie...Przerażająca w śmierci jest też myśl o porzuconej przez ducha cielesności, martwocie ciała, które niby pusta kukła zastyga w nagłej pozie zaskoczenia.
Rozmawialiśmy z Ł. całkiem niedawno o swojej wierze i o tym w co wierzymy "po"...jak sobie to wszystko wyobrażamy i czego się boimy...I po raz pierwszy stwierdziłam ze zgrozą, że nie wierzę, że będę żyła po śmierci. Zawsze wieczność była pewna z racji mojej wiary, nie zastanawiała mnie zbytnio: wierzę, to będę zbawiona...co się będę zastanawiać nad czymś co mnie jeszcze nie dotyczy...O Krystyno, a może jednak okaże że dotyczy mnie już jutro?
Kolejna kwestia dotyczy autentyczności mojej wiary - zawsze byłam tolerancyjna wobec innych wyznań, twierdziłam,że można mieć swojego Boga, ale i tak w ostatecznym rozrachunku każdy, kto kieruje się zasadą dobra osiąga zbawienie w obrębie swojej wiary. I tu pojawia się pytanie: czym jest to zbawienie? czy może spokojem w umieraniu...spokojem, że wypełniło się wszystkie obowiązki narzucone przez własną wiarę?
W takim razie zastanawiam się, czy czasem własne sumienie nie jest jedynym strażnikiem wartości, który mówi nam o tym, co jest słuszne a co nie, i jest to może jedyny autentyczny strażnik naszych poczynań...Ale...istnieją przecież sumienia wypaczone, które nie rozróżniają dobra, ani zła, a co gorsza wartościują je odwrotnie...więc musi przecież istnieć jakiś kanon wartości obiektywnych poza naszymi sumieniami według, którego powinniśmy kształtować własne sumienia.
Można się tak rozwodzić przez godzinę...ale do czego mnie doprowadziły te rozważania? Do stwierdzenia, że nadal zbyt mało wiem o mojej wierze, i że może przyszedł czas, by się nad nią poważnie zastanowić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz