Jestem po lekturze "Słodkiego życia" Ewy Marii Morelle, i jak się okazuje pod tym nic nie mówiącym nazwiskiem kryje się babcia wszystkim znanej skądinąd (!) Frytki. Nie zaskoczyła mnie ta postać zupełnie... tupeciarna Frytka miała na czyim autorytecie wesprzeć swoją niepohamowaną pewność siebie. Ewa Frykowska (babcia) uznawana dzisiaj za ikonę stylu i muzę artystów lat 60-tych, bez najmniejszych skrupułów obnaża kulisy życia artystycznego środowiska warszawskiej i łódzkiej szkoły filmowej, oraz zaprzyjaźnionych z nim znanych i początkujących artystów. Pani Frykowska nie oszczędza nikogo - z niezwykłą szczerością podchodzi również do własnej osoby, co nadaje tej książce wyraz szczególnej autentyczności. Fabuła książki koncentruje się wokół życia towarzyskiego, nieskończonych imprez, romansów, zdrad i skandali, za którymi trudno nadążyć...ale są one niezwykle frapujące - stawiają wielokrotnie w krzywym zwierciadle przywar i słabości niejeden autorytet. Przez liczne anegdoty przewija się wiele znanych postaci, i choć autorka posługuje się pseudonimami - nie trudno odgadnąć kryjące się za nimi nazwiska.
Zabawiłam się w Sherlocka Holmesa i na własny użytek uzupełniłam spis postaci znajdujący się na końcu książki. Dla osób, które chcą wiedzieć o kim pisała autorka.
Baronówna- żona wielkiego Jazzmana, który tworzył muzykę do filmów Napoleona (Zofia Komeda).
Dziennikarz "Kultury"- mężczyzna niemal idealny, później reżyser kultowego filmu (Marek Piwowski).
Inżynier- utalentowany łysy reżyser, który wpędził się w alkoholizm, autor "Żywotu Mateusza" (Witold Leszczyński).
Konus-operator filmowy, mąż aktorki (Poli Raksy) opiewanej w piosence, jeden z licznych kompanów autorki - (Andrzej Kostenko).
Króliczek - śliczna pierwsza żona Napoleona, zmarła na żółtaczkę (Barbara Kwiatkowska).
Kuzynka Napoleona - emigracyjna przyjaciółka autorki, później autorka głośnych wspomnień (Roma Ligocka).
Łysa Aktorka - słynna polska gwiazda, po małżeństwie z amerykańskim dziennikarzem wyjechała do Stanów, pierwsza żona Reżysera Blondyna (Elżbieta Czyżewska).
Marszałkówna - córka marszałka Polski, żona słynnego kulomiota (Władysława Komara) - (Małgorzata Spychalska).
Mąż - piękny i zdolny mężczyzna ze skłonnością do autodestrukcji, jeden z najbliższych towarzyszy Napoleona, tragicznie zamordowany w willi wraz z drugą żoną Napoleona (Wojciech Frykowski).
Mistrz - wielki polski reżyser, nigdy nie zdecydował sie na pracę na Zachodzie (Andrzej Wajda).
Napoleon - wielki polski reżyser małego wzrostu, podbił Hollywood (Roman Polański).
Operator Napoleona - wybitny operator żydowskiego pochodzenia, w 1968 roku zmuszony do emigracji (Jerzy Lipman), za granica Napoleon mu nigdy nie pomógł.
Piosenkarz Cygański - "polski Michael Jackson", bez powodzenia próbował kariery na Zachodzie (Michaj Burano).
Pisarz - charyzmatyczny polski literat, który zdobył sławę w Stanach, przypisywano mu autorstwo "Malowanego ptaka", popełnił samobójstwo (Jerzy Kosiński).
Piwniczanka - dawna gwiazda Piwnicy pod Baranami, znajoma emigracyjnego wątku autorki (Anna Prucnal).
Poetka - późniejsza żona męża autorki, poetycka wielkość z Saskiej Kępy (Agnieszka Osiecka).
Producent - polski Żyd pracujący jako producent w Niemczech, "odkrywca" Napoleona, główny "sponsor" autorki za granicą (Robert Evans).
Reżyser Blondyn - współpracownik Napoleona, reżyserował wiele na Zachodzie (Jerzy Skolimowski).
Scenograf z Krakowa- słynący z nienagannych manier, autor dekoracji w paru arcydziełach kina, zwykle pracował z żoną (Jerzy Skarżyński).
Syberyjska Lala - reżyser o posturze zadowolonego z siebie niedźwiedzia, później zasłynął filmami o sobie samym (Andrzej Kondratiuk-?).
więcej ciekawych informacji na ten temat rodziny Frykowskich można znaleźć tu...
wtorek, 24 listopada 2009
poniedziałek, 2 listopada 2009
Nic śmiesznego!
Adaś Miauczyński z "Nic śmiesznego" Koterskiego to w rzeczywistości ja. Zawsze na wspak. Życie pod górkę. Zawsze takiemu podstawia się nogę...Wszystko co najgorsze, a nawet fantastycznie-groteskowo-niemożliwe przydarza się jemu...- czyli mnie. Trochę przez roztrzepanie - przyznam, ale innym uchodzi bardziej na sucho...mnie-nie!
Najwięcej się można czegoś domyślać, gdy wszystko idzie zbyt dobrze-to z góry podejrzane!-gdy nie tak jak zwykle pędzę w pośpiechu, ganiam na złamanie karku na przystanek, zapominając kilku najistotniejszych rzeczy po drodze, gdy nie jak zwykle autobus przyjeżdża z 20-minutowym opóźnieniem, oblewając kałużą błota - mnie skuloną na 30-centymetrowym chodniku między przystankiem autobusowym a tramwajowym. Gdy nie tak jak zwykle bez drugiego śniadania, biletu, lub choćby złotówki drobnych w kieszeni...siadam od razu z tymi siatami-matrioszkami węzełek w węzełku (bo mam za małą torebkę, żeby to wszystko pomieścić- te śniadania, parasolki, książki do czytania w korku, kostki rubika na brak szefa w pracy etc.) niee
A więc zaczynam od początku: Wstałam dziś programowo - jak nigdy: 5:40 - tyyyle czasu na makijaż! Mąż pozbierał się ładnie o 6:00, i nawet nic nie burcząc, że zajmuję łazienkę pognał do kuchni robić śniadanie...Zdążyłam je zjeść przed jego wyjściem, co oznacza 40 min. dla siebie! Posłałam łóżko i nawet zdążyłam wynieść śmieci. Na dworze - powietrze kryształ, słońce napawa optymizmem i deszcz liści jeszcze zielonych pada z drzew po nocnym przymrozku....a ptaki - jakby z radości podfruwały do nieba, jak strzały wypuszczone z łuku...że chciało mi się wiersze układać w myślach...
W autobusie oczywiście było miejsce dla mnie, i nawet skrawka starowinki w pobliżu...powinno mi to już wtedy zaśmierdzieć...Wysiadam na przystanku kwadrans od miejsca pracy....nawet jakoś miło mimo tego mrozu...Wkraczam do kuchni, herbatkę zaparzam, schodzę na piętro...Drzwi już z korytarza wyglądały obco, zamknięto, nieprzyjaźnie...jakby żadne ludzkie ciepło ich dziś nie oswoiło...Klamka-pac! odskoczyła. Zamknięte!
zapomniałam wczoraj o 22:00 zajrzeć do grafika, czy czasem coś się nie Zmieniło....ale w natłoku pracy...z jednej do drugiej - jestem Supermenką, co się nie ogląda za siebie...gna na przekór pogodzie, do przodu, do przodu, gdzie tam sen, gdzie odpoczynek...ino zielone...mamona mnie wiedzie. O 8:30 wywiedziona poza nawias społeczny ludzi pracujących - wystaję z książkami pod Biblioteką Miejską...czynna od 9:00 - za wcześnie na wszystko!
Najwięcej się można czegoś domyślać, gdy wszystko idzie zbyt dobrze-to z góry podejrzane!-gdy nie tak jak zwykle pędzę w pośpiechu, ganiam na złamanie karku na przystanek, zapominając kilku najistotniejszych rzeczy po drodze, gdy nie jak zwykle autobus przyjeżdża z 20-minutowym opóźnieniem, oblewając kałużą błota - mnie skuloną na 30-centymetrowym chodniku między przystankiem autobusowym a tramwajowym. Gdy nie tak jak zwykle bez drugiego śniadania, biletu, lub choćby złotówki drobnych w kieszeni...siadam od razu z tymi siatami-matrioszkami węzełek w węzełku (bo mam za małą torebkę, żeby to wszystko pomieścić- te śniadania, parasolki, książki do czytania w korku, kostki rubika na brak szefa w pracy etc.) niee
A więc zaczynam od początku: Wstałam dziś programowo - jak nigdy: 5:40 - tyyyle czasu na makijaż! Mąż pozbierał się ładnie o 6:00, i nawet nic nie burcząc, że zajmuję łazienkę pognał do kuchni robić śniadanie...Zdążyłam je zjeść przed jego wyjściem, co oznacza 40 min. dla siebie! Posłałam łóżko i nawet zdążyłam wynieść śmieci. Na dworze - powietrze kryształ, słońce napawa optymizmem i deszcz liści jeszcze zielonych pada z drzew po nocnym przymrozku....a ptaki - jakby z radości podfruwały do nieba, jak strzały wypuszczone z łuku...że chciało mi się wiersze układać w myślach...
W autobusie oczywiście było miejsce dla mnie, i nawet skrawka starowinki w pobliżu...powinno mi to już wtedy zaśmierdzieć...Wysiadam na przystanku kwadrans od miejsca pracy....nawet jakoś miło mimo tego mrozu...Wkraczam do kuchni, herbatkę zaparzam, schodzę na piętro...Drzwi już z korytarza wyglądały obco, zamknięto, nieprzyjaźnie...jakby żadne ludzkie ciepło ich dziś nie oswoiło...Klamka-pac! odskoczyła. Zamknięte!
zapomniałam wczoraj o 22:00 zajrzeć do grafika, czy czasem coś się nie Zmieniło....ale w natłoku pracy...z jednej do drugiej - jestem Supermenką, co się nie ogląda za siebie...gna na przekór pogodzie, do przodu, do przodu, gdzie tam sen, gdzie odpoczynek...ino zielone...mamona mnie wiedzie. O 8:30 wywiedziona poza nawias społeczny ludzi pracujących - wystaję z książkami pod Biblioteką Miejską...czynna od 9:00 - za wcześnie na wszystko!
Subskrybuj:
Posty (Atom)